Tak sobie myślę (noworoczne postanowienia ): śledzę forum od jakiegoś czasu, może nadszedł moment, by przycupnąć w jakimś miaukąciku i utrwalać historie z życia kotuchów. Sporo rzeczy już mi niestety umknęło
Moja przygoda z kotami rozpoczęła się jakiś rok temu (z niewielkim hakiem ). Wcześniej nieśmiało planowałam, że może kieeedyś nabędę devona, który wydawał mi się taki najbardziej psi spośród kotów Niestety, względy czysto organizacyjne nie pozwalały mi – i dalej nie pozwalają – na posiadanie psa (aha, dla mnie pies = jamnik )
Kiedy wracanie po pracy do pustego mieszkania wystarczająco mnie zdołowało, zaczęłam przeglądać ogłoszenia w sieci (Gdy znajomi pytają mnie, skąd mam kota, odpowiadałam, że z netu ). Przyjaciółka poleciła mi forum miau i CK. Pilnie przeglądałam zdjątka – wszystkie kociaki piękne,ale żaden konkretny typ się nie wyłonił, trzeba było wybrać inny klucz – charakter(ek). Wydumałam sobie zwierza, który nie byłby typowym nakolankowcem i wiernym cieniem, ale też nie wgryzał się we mnie przy każdej okazji i nie przelewał mojej krwi – fakt że pospolitej grupy, ale zawszeć człowiek jakoś do tych swoich krwinek przywiązany ...
Dzięki Ryśce wybór padł na krówkę - Kluskę vel Domenkę. Był październik 2005 roku.
Pierwsze uczucia – jeszcze w kocięcarni – były mieszane: opadła nas ekipa drobnych futerek, które pchały się pod kurtkę, do transporterka, na transporterek – wszedzie! Jedynym kotem, który oficjalnie mnie olewał, była ... tak! Klunia – cios! Gonitwa myśli: kurcze, może to jednak nie ona? No i czy na pewno jestem gotowa na to, by przez następnych 15 lat po domu latało mi futro? Ale co tam, kości zostały rzucone, Qluń siedział w transporterku, można było wracać. Dzięki dobremu serduchu przyjaciół, którzy wypatrzyli innego CK- kotucha, szefowa przybyła na miejsce
Kiedy w nocy przekroczyłyśmy próg mieszkania...
kiedy otworzyły się drzwi kontenerka...
Qluń przystapił do uświadamiania mi, co znaczy „manie” kota
A że okazała się świetną nauczycielką, wkrótce okazało się, że nie tylko mam kota, ale mam też kota na punkcie kota
W efekcie odrabianych zadań domowych, posiadłam następującą wiedzę:
- paprocie w mieszkaniu nie mają prawa bytu. Inne rośliny – mogą stać... o ile nie stoją na drodze kota,
- wydawane przez kociambra odgłosy nie są spowodowane katarem... to traktorek
- okno kuchenne – OK, mogę zastawić jakimiś badylami, ale większe okno w pokoju należy bezapelacyjnie do szefowej,
- żaluzje... cóż, ich założenie nie było najlepszym pomysłem: przypominała mi o tym co noc, średnio od 2. nad ranem,
- dowiedziałam się, że w małym mieszkanku niespecjalnie zapchanym gratami są miejsca, których istnienia nie podejrzewałam: pod meblem, na meblu, w meblu, za meblem, między meblami... etc.
- najlepszym sposobem wchodzenia pod szafę jest wjeżdżanie pod nią na pełnym gazie po galopie przez całą długość pokoju,
- poza graniem na żaluzjach ulubioną – oczywiście nocną - zabawą jest otwieranie skrzypiących drzwi staaarej szafy, w pełnym biegu odbijanie sie od oparć foteli, które tak zabawnie walą o podłogę, wracając do pionu (a jeszcze fajniejszy jest huk, kiedy fotelowi pionizacja nie wychodzi i wali się na podłogę - ciekawe, co myślą sąsiedzi mieszkajacy pode mną )
- wykradanie mokrych gąbek do mycia naczyń, zrzucanie z biurka wszystkiego, co da się zrzucić, toczenie po podłodze orzechów - normalka... o co chodzi?
- myszki... myszki... cóż można rzec o myszkach, chyba tylko to, że nigdy nie jest ich zbyt wiele – do dziś nie wiem, gdzie diablice je chowają - się myszaki pod ziemię zapadają i tyle...
- wszystkie reklamówki bezwzględnie są własnością kota, podobnie jak kartony i żarełko pozostawione w zasiegu kociego wzroku/węchu/skoku , jeśli reklamówki są pełne, trzeba je opróżnić, ewentualnie wpakować się na znajdujący się w nich towar,
- mokry koci tyłek świadczy o tym, że futro ucięło sobie drzemkę w umywalce, nie o kłopotach z trzymaniem moczu
- sypanie żwiru do kuwety jest Sztuką! i dokonywane być może tylko pod bezpośrednim nadzorem pani dyrektor, która osobiście nadaje powierzchni ziarenek właściwą strukturę i napięcie powierzchniowe ,
- jazda do weta jest świetną okazją, by przez kratki drzwiczek transporterka bawić się gałką zmiany biegów,
Ubolewam nad tym, ze Qluń już mnie nie budzi: skończyło się łaskotanie wibryskami, podgryzanie uszu, ciągnięcie za brwi i , o zgrozo, rzęsy
Tyle na dziś... trochę sie zebrało - roczny raport Drugi post poświęcony będzie małemu potworowi
Pozdrawiam wszystkich, którzy zajrzą do wątku futerek