Napisałam trochę na jej wątku.
hanelka wyłącza się na trochę, ale hanelkowo funkcjonuje bez zarzutu. Korciaczki zuchy nad zuchami, sprawiły, że wyjeżdżałam bez lęku o hanelkowo (podoba mi sie to określenie

Samolot miał pięć godzin opóźnienia. Utknęłam na lotnisku niczym bohater filmu, tylko dużo było nudniej. Ciężko było czekać, bo serce rwało się już do dzieci. Czekało też mnóstwo maluszków, wymęczonych tak okrutnie, że już nie miały siły przestać płakać. Aż serce się krajało. Lecieliśmy w końcu w środku nocy i do domu dotarłam po piątej rano. Zanim poszliśmy spać minęło trochę czasu. Spłynęły ze mnie wszystkie stresy i w końcu zasnęłam jak kamień, marnując przedpołudnie. Ale teraz już mogę nadrabiać stracony czas. Dzięki Korciaczkom, które sprawiły, że (prawie) nie bałam się zostawić zwierzyny. Prawie, ponieważ wszystko zależy od zwierzyny, czy nie zechcą wycinać Korciaczkom jakiś zdrowotnych numerów. Na razie przygotowały im kilka mokrych niespodzianek

W środę dziewczyny jadą już do weta z maluchami. Przede wszykim z oczami Matyldy, bo wydają się coraz gorsze i mam wrażenie, że nie powinny czekać do mojego powrotu.
Teraz już cieszę się każdą chwilą - spotkaniem z córką, co zdarza się nam tak bardzo rzadko, widokiem i dotykiem maleńkiej istotki. Niemal cofnął się czas i przez chwilę miałam wrażenie, że to maleńką Kaję trzymam w ramionach...
Wasze życzenia dobrej podróży sprawiły chyba, że trochę mniej się bałam, choć unoszenie się nad ziemią to zdecydowanie nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Przynajniej tak wysoko. Ale przynajmniej widoki już w trakcie są... boskie
