Też nie postrzegałam dziadka jako staruszka. Zwłaszcza jak widziałam jak śmiga na rowerze, jak ma dużo energii i chęci do wszystkiego. On jeszcze w piątek jeździł na rowerze, był na jagodach, a w sobotę rano już nie żył. Po południu w piątek źle się poczuł, szybko trafił do szpitala, ale już nic nie dało się zrobić. Zresztą to był mój najmłodszy dziadek obie babcie mają po 78 lat, a dziadek od strony mojej mamy - 85 lat.
Z babcią niestety jest kiepsko, na początku była w szoku, nie dowierzała, a teraz już wszystko do niej dotarło. Oni zawsze byli razem, nierozłączni, jej każda nawet błaha czynność kojarzy się z nim. Na szczęście wróciła już z kolonii jej najmłodsza wnuczka - 8-latka i troszkę zapełnia babci tę pustkę. Majka nie wiedziała, że dziadek zmarł, była na koloniach więc nikt jej o tym smutnym wydarzeniu nie informował, dopiero jak wróciła jej rodzice jej powiedzieli, zapytała tylko " ale po co dziadek zmarł ? " , a jak jej wyjaśnili to zamknęła się na godzinę w swoim pokoju, musiała ogarnąć swoim dziecięcym rozumem tę całą sytuację.
Nadal jakoś ciężko mi się z tym pogodzić, nie ogarniam - dlaczego już teraz musiał odejść... Ale to takie pytanie na które nikt, nigdy mi nie odpowie.
Mam nadzieje, że powoli jakoś dojdziemy do normalności, choć ostatnio problemy rodzinne się piętrzą.
Kotusie na szczęście mają się bardzo dobrze. Moje terapeutki, poprawiaczki humoru i milaski

.
Bez nich byłoby bardzo, bardzo smutno.