Dzień jak co dzień. Dzień gdzie znów jest więcej czasu. Odszedł kot. Odszedł kot podwórkowy a ja mam i tak za dużo czasu i muszę na nowo się ogarnąć. Wyprawa do baraku to było dodatkowe 20-30 min. Nie nawyknę do takiego "wolnego".
Wracając od dzikunkó z jednej zcęści złapałam się,ze ruszyłam machinalnie do Sekutnika.
Dni ciepłe płyną. Przychodzą nowe koty. Nie wiem czy wypuszczane przez ludzi czy wywalone.
Maleńtasa od kochanicy nie widać. Próbuję ją upilnować gdzie łazi by dziecko namierzyć. Nareszcie po drugiej turze antybiotyku przestała się fluczyć to może mały gdzieś jest. Oby zdrowy. Karmicielki...Eh, oszczędzę sobie gadania. Przestała odbierać moje telefony z prośbą by łapały skoro do nich wychodzi.
Dziś ,mając więcej czasu, uskuteczniłam skoki przez ogrodzenie by połazić po kotłowni. Fajnie brzmi "skok".To było mozolne wspinanie się, zawiśnięcie na ogrodzeniu, zablokowanie nogi w szczebelku, walenie torby w plecy...Ufff, przeskoczyłąm. Łapki mam otarte i dumę osobistą mocno padniętą.
W starym blaszaku postawiona była buda steropianowa ,która wg. karmicielek jest tam nadal i zapakowana po brzegi polarami. Polazłam z miseczkami i żarciem by postawić przy mieszkaniu i zobaczyć czy na polarach nie widać sierści. Sierści nie widać bo polarów też nie widać. Żarcie zostawiłam.Jutro doniosę posłanko. Może skusi się gadzina. Stół szwedzki został zastawiony. Myszów i innych gryzoniów nie zapraszałam.
Malca nie widać.
Za to widać mamunię z absztyfikantem. Czarnym amantem co po zniknięciu Kochasia zyskał na tym. Nie wykastrowany tylko i wyłącznie z mojej winy jest. Kiedyś tam, na początku kariery, łapałam cieżarówki na kotłowni. Kotów było od zakotania do wyciecia (na 30 kotów na kotłowni było 20 kocic jak sie potem okazało) i pojawił się on. Nisko przegubowy pingwin o bućkach jak u napchanego chomika. Głodny strasznie zmierzał do łapki. Ale cieżarówka mocno opasła też tam lazła. Raczyłam przepłoszyć pingwina. A on raczył się przepłoszyć na wiele latek. Zjeść zje. Ale nich mnie ze sprzętem uwidzi to zapitala tak szybkow drugą stronę jakby buldoga wściekłego uwidził.
A teraz chadzają razem z mamunią. Może w urlop się uda capnąć gadziny.
W domu spokój. Czyli norma lejąca jest wyrabiana. Czasem nawet ponad. tacy liderzy
Dzieciaczki rosną. Miziankowe strasznie są. Szczególnie Mikusiek. Jedyeny rozpoznawalny. Danka dopatrzyła się, że jedna dziewunia ma deczko ceglasty nosek - została Mimi. Reszta to klony kloniaste i za diała nie wiemy która to która. Jedna dziewunia sama je. Reszta olewa samowanie. Mamunia to jest TO!
A mamunia ma dość matkowania i jak może to ucieka przed dziećmi. Jakoś oswaja sie do zwierzyńca i już tak nie pyszczy trzepiąc łapami w każdą stronę. Chyba się nafutrowałą po gardło bo dziś nie jadła śniadania.
Tamuni oczko łzawi. Dalej nie je tak jakbyśmy chcieli. Ale szaleje na maksa i strasznie się przytula. Słodzik z niej okrutny.
Tosia ma wiele energii. Przytula się, lata z prędkością światła i czasem śpiewa.
Żwiruniek nie ma zdania wyrobionego towarzysko. Za to ma zdanie kulinarne i wszystko lubi. Widać po nim.
Martwi mnie Topinek. Znów wróciła brzydka sierść. Kupiłam tabletki coś na "t" dla niej i mamunia karmiącej. Ospały jest więcej. Nie wiem czy to wina upałów czy coś mu dolega. W domu na 4p mamy parówkę i szkołę przetrwania. Umysł wysiada.