Jesteśmy!
Długo nas nie było, ale właśnie znalazłam chwilę, żeby siąść i poopowiadać.
Brak czasu jest spowodowany tym, że pracuję jak robocop po godzinach i trudnię się nie tylko oficjalną pracą na etacie, bo obiecałam dziecku, że pojedziemy w te wakacje nad morze. Nie mogę go zawieść, więc zapierniczam jak samochodzik, żeby na to zarobić. Trochę już jestem wykończona i pojawiło się kilka fizycznych dolegliwości, ale czego się nie robi dla dziecka...

Po kolei.
Nie pamiętam już na czym zakończyłam relacje z Wasiowej walki o zdrowie. W skrócie wyglądało to tak, że wizyta w innej przychodni przyniosła bardzo dobre efekty. Ponieważ postawienie jednoznacznej diagnozy może być niemożliwe, wetka zdecydowała się leczyć objawowo. Zebrałam kilka niezależnych opinii od mądrych osób i obraz jest taki, że w przypadku Wasi prawdopodobnie kilka spraw nałożyło się, nawarstwiało i skończyło się tak, jak już wszyscy wiemy.
Jeździliśmy do przychodni codziennie na kroplówki i zastrzyki, potem już tylko na zastrzyk Synuloxu.
Wasio jest bardzo mądrym i dzielnym kotem. Leżał sobie z kroplóweczką grzecznie i pięknie, jak prawdziwy car, a ja siedziałam przy nim, z głową położoną na stole i do niego gadałam.
I tak codziennie przez półtorej godziny zanim zleciała kroplówka... Patrzyłam na niego, głaskałam, gadałam i łezka mi się nie raz w oku zakręciła ze szczęścia, jak widziałam, że ma coraz bardziej przytomne spojrzenie, błyszczące oczka, że nastawia uszka, kiedy słyszy głosy z sąsiedniego gabinetu, mruczy i barankuje moją głowę.
Cieszyłam się na dziecko, kiedy jadł coraz więcej Conva i jadł już sam saszetki gastro, bez zwracania jedzenia.
Dzisiaj jest już dobrze. Wasia mruczy, ugniata, śpi między nami na poduszce, bawi się wędką i biega za myszką (z gracją żubra, ale jednak!).
Wszystko jest tak, jak wtedy, kiedy do nas przyjechał

Łapki wygolone do kroplówek i pobierania krwi już ładnie porastają futerkiem. Na karku zrobiła mu się skorupka od tych wszystkich zastrzyków, ale to też już ładnie schodzi.
Wasieniek leży teraz przy mnie i czyta, czy piszę prawdę.
Bo on umie czytać, tylko nie lubi na głos. Mówi, że trochę mu głupio z tym rosyjskim akcentem tak przy ludziach...
Kropka ma się dobrze. Aż za dobrze. Jest tak okropnym szatanem, że czasem mam ochotę ją wystrzelić, żeby trochę polatała na orbicie.
Ale potem przylezie takie mruczące i wiecznie miauczące z wytrzeszczem, wpakuje się na kolana i... jak tu małpy nie kochać?
Kociaki są już po szczepieniach, zsocjalizowane, kuwetkują i rozrabiają.
Trzykolorowa koteczka jest w swoim nowym domku w Krakowie. Mieszka u mojej bliskiej rodziny, ma koleżanko-mamę, 12-letnią rezydentkę. Ich kotkę znam od kiedy była kociakiem, jest wykochana, zadbana, ma opiekę weterynaryjną (uratowali jej kiedyś bardzo chore oko, chociaż weci chcieli od razu usuwać). Wierzę więc, że malutka ma świetny dom, no i cieszę się, że mam z nimi stały kontakt, a więc i kontrolę nad tym, co się dzieje z małą.
Żeby tylko chłopaki tak dobrze trafili, to będę bardzo zadowolona.
Muszę się zabrać za porządne ogłoszenia, bo narazie jest tylko takie na szybko zmontowane na tablicy.
Mamusia kotków jest już na wolności. Bardzo jej źle było w klatce po sterylce, bo była ekstremalnie dzika. Musiałyśmy ją przetrzymać kilka dni dłużej, żeby podać jej leki na zatrzymanie laktacji (samo podawanie było pouczającym doświadczeniem, biorąc pod uwagę, że rzucała się po całej klatce i gotowa była ogryźć nam głowy).
Wklejam kilka fotek, bo jak się ogląda zdrowie i szczęśliwe koty, to jakoś tak lepiej się robi na duszy

Się wygrzewam:

Se tak siedzę (lub, jak kto woli "Przynieś piwo kobieto!")

Kropek wypoczywający pod makulaturą (zdjęcie kiepskie, bo nie miałam lampy, a nie chciało mi się wstawać do włącznika)


Dzieciory (jeszcze były cztery):

Tak wygląda ich mamusia. Tło mało interesujące, bo piwniczne...

Ale miała ciepło, sucho i pełny brzuszek.

Rozliczę się teraz, bo na pewno Wy i ludzie z fb chcieliby wiedzieć, że pieniądze nie zostały spożytkowane na alkohol, narkotyki, tudzież wizyty w spa.
Ułożyłam rachunki chronologicznie, od wizyty kontrolnej po powrocie z Mikołowa i zdjęciu pierwszego wenflonu, przez ostatnią wizytę w Mikołowie, w aptekach, a potem już wizyty, badania i leki po tym, jak Wasio zaniemógł po podaniu Dalacinu. W przychodniach wizytowaliśmy codziennie...
Mam nadzieję, że odtworzyłam dobrze przebieg wizyt, bo minęło już trochę czasu i mogłam się pogubić.
Z ostatniego rachunku liczę tylko Scanomune, bo to było dla Wasi - bierze cały czas na odporność.
Za fiprex zapłaciłam sama - zamówiłam dla kotki moich rodziców.
W sumie wydaliśmy 903,17zł. To znaczy, że zostało 258,86zł. Mam nadzieję, że dobrze liczę i, że się nie zgubiłam.
Jako, że Wasio na ten moment ma się dobrze, pozwoliłam sobie, za namową dziewczyn, zainwestować pozostałe pieniądze w maluchy (odrobaczenia, szczepienia i jedzenie). Jeżeli ktokolwiek z wpłacających ma coś przeciwko takiemu spożytkowaniu reszty kwoty, może wnieść sprzeciw - oddam pieniądze, które wpłacił i przeznaczę je na fundację "Koci Świat".

I tak na szybko udało mi się ogarnąć najważniejsze tematy.
Żyjemy więc dalej

Koty i kociaki mają się dobrze
A ja... wracam do pracy. Ech...
Edit: Pierwsze zdjęcie, z tych, które wkleiła Agatka, to właśnie wnętrze śmieciarki, w której żyły maluchy. Zdjęcie było zrobione od razu po tym, jak Agata wskoczyła na śmieciarę (było ciemno i tylko z lampą telefonu można było coś zobaczyć). Tak wygląda właśnie to miejsce, gdzie wrzuca się śmieci i je zgniata... Pouczająca śmieciowa przygoda...