miedziany.jelen pisze:hodowczyni w rozmowie tel odrazu powiedziala jaka byla sytuacja ze kotek z warszawy odszedl na bialaczke
Odeszło kilka kotów, poza Twoją wiemy o trzech, jestem pewna że było ich więcej

A hodowczyni wie że my o sobie wiemy i że jest wątek w sieci.
W sumie nie dziwne że się nie wypiera - bo na tym etapie mija się to z celem.
Przy pozostałych kotach szła w zaparte że o niczym nie wie, od niej żaden chory kot nie wyszedł.
a mlode sie ze soba bawily i mogly sie zarazic i nie mogę zawiesc kotka do domu do innego kota bez badan bo jest duze prawdopodowieństwo że ma białaczkę
Szkoda że nie poinformowała o tym poprzednich właścicielek - bo w pewnym momencie już wiedziała że sporo kociaków które u niej wtedy były mogły ulec zarażeniu czy wręcz - uległy. Coś mi mówiłaś o wpisie w książeczce o zagrożeniu FeLV. Kto go zrobił?
Gdyby poinformowała właścicieli wszystkich tych kotów - miałyby one o wiele większe szanse, wiedza o nosicielstwie to czasem bilet do życia (rozpoczęcie na czas leczenia może spowodować cofnięcie się choroby i zmniejszenie ilości wirusa we krwi do poziomu niewykrywalnego testami, wiadomo wtedy też że nie można kota szczepić na białaczkę, że nie powinien mieć kontaktu z innymi kotami, że przed operacjami czy większym stresem wymagają przygotowania etc).
Szczególnie u kotów z rodowodem, które podejrzewać można o różne choroby ale rzadko o FeLV.
Coś takiego jak kot rodowodowy kupiony z hodowli zarażony w niej FeLV nigdy nie powinno zaistnieć.
I przez to postawienie prawidłowej diagnozy często się opóźnia.
i nie dbały o jej zdrowie i kot chorujący a hodowla niepoinformowana , Gdyby ta dziewczyna do hodowczyni zadzwoniła że coś się dzieje to ona powiadomiłaby o tym że kotki z tego mioty ulegy białaczce - bo już o tym wiedziała ( w dniu wydawania kotka nie miała pojęcia o tym że coś takiego może być )
Czyli hodowczyni czekała aż nowi właściciele jej kotów zadzwonią do niej z informacją że kot jest ciężko chory - by im radośnie powiedzieć że prawdopodobnie umiera na białaczkę, ona wiedziała że może być nosicielem ale im nic nie powiedziała bo tak?
A pomyślała że w tym czasie ci ludzie mogą zdecydować się na wzięcie kolejnych kotów lub np. brać jakieś do siebie na przechowanie?
Mogą zdecydować się na zaszczepienie nosicieli szczepionkami z białaczką co często aktywuje chorobę?
Fajnie że hodowczyni udzieliła Ci wsparcia.
Miło z jej strony. Może coś do niej dotarło. Byłoby super.
Ale ja uważam że w tej całej historii nie zachowuje się w porządku i tak jak powinna.
Pomyśl że koteczka byłaby w lepszym stanie.
Wzięłabyś ją do domu, a ona zaraziłaby Twoje pozostałe koty. Przeżyłabyś umieranie jej, już po tym gdybyś ją pokochała, a potem walkę o życie, udaną lub nie - pozostałych kotów.
Nadal uważałabyś że hodowczyni zachowała się ok nie informując nowych właścicieli kotów z zagrożonych miotów o tym że ich koty mogą być zarażone?
EDIT: dopisek.
Jednak za bardzo pozytywny znak uważam to że hodowczyni się przyznała do tego że miała zarażone koty w hodowli i je wydała do adopcji/sprzedała.
Zrobiła krok do przodu.
Super by było gdyby kolejny polegał na tym że poinformuje pozostałych właścicieli kotów o zagrożeniu bez czekania na informację o ich ciężkiej chorobie czy śmierci.
Wierzę że jest to trudne, przyznać się przez hodowcę że w jego hodowli połowa kotów zaraziła się paskudną wirusówką.
Ale oddawanie zarażonych kotów, nie informowanie o tym fakcie właścicieli (w pierwszym momencie gdy się o chorobie dowiedziała), nie przyznawanie się do tego - to świństwo.
Dobrze że zrobiła pierwszy krok by to zmienić.
Może będą kolejne.