

Nie ukrywam, że wolałabym zamiast drapaka worek karmy, ale dobre i to.
Kociaki w stanie ogólnym niezłym, w miarę czyste (trochę pchlich śladów na jednym), miłe, rozmruczane. I głodne, co akurat mnie nie zdziwiło.
Po bliższym poznaniu okazało się, że:
Nie znają pojęcia: miseczka mleczka (w ogóle nie reagowały na postawione im jedzenie)
Boją się brania na ręce - wzięte, wczepiają się z całych sił w człowieka i piszczą
Kuwetkują - na szczęście - bez oporu
Boją się zabawek - na patyk z piórkiem warczały i wycofywały się, szorując brzuchem po ziemi, przed grzechoczącą piłeczką zwiewały całkiem
Diagnoza: domowe kociaki, zabrane prosto od karmiącej kotki, oswojone z człowiekiem i domowymi odgłosami, ale wyraźnie nikt się nimi nie zajmował, po prostu sobie były.
Po kilku dniach:
Uwielbiają przebywać na rękach człowieka - gdy biorę jednego, drugi wspina się po nodze: "mnie też, też!". Na rękach siedzą swobodnie, włażą na ramię i mruczą, mruczą, mruczą

Szybko załapały jedzenie pasztecików. Wystarczyło raz i drugi maznąć pyszczek.
Mleczko grzecznie piły ze strzykawki, wczoraj wreszcie udało im się picie ze spodka, bez kichania, prychania i krztuszenia.
Zrozumiały, do czego służą zabawki.
Łażą po kuchni (tam mieszkają na razie) i wdrapują się we wszystkie nieprawdopodobne miejsca.
Sucha karma jest na razie niejadalna.
A oto niespodzianki:


I razem
