Dzisiaj Majka przyprawiła mnie o zawał.
Nigdy, ale to nigdy rano się nie chowa. Zawsze mnie żegna, wieczorem wita i potem cały czas pilnuje mając za złe, jesli jeszcze gdzieś wyjdę. Spi albo w nogach łóżka (zimą), albo tuż obok. I zawsze przychodzi na moje wołanie.
A dziś rano jej nie było

i na wołanie też nie reagowała. Co w połączeniu z wczorajszą luźną kupą i dwoma haftami, sprawiło, że miałam wizję umierającego kotka.
W końcu przyszła, z miną "o co ci chodzi, no jestem, jestem, niczego beze mnie nie potrafisz zrobić?"
W czym czasie uciekł mi autobus i dwa tramwaje...

, ale i tak byłam szczęśliwa, że kotek się znalazł
