Mogłoby się wydawać że praca dla Fundacji jest miła i sympatyczna. No bo cóż - trzeba czasem z kimś porozmazwiać, jakąś kocią biedę poratować. Do tego darmowa siłownia przy klatkach lub fitnes przy przełażeniu przez płot (tak, tak, niektórzy pokonują takie przeszkody incydentalnie by na przykład coś złapać lub nawet cyklicznie by coś nakarmić )
A tak generalnie to tylko głaskać słodkie małe kotki, urocze, czyż nie?
Ale nie jest tak różowo - dziś pojechałam do Sądu po odpis KRS potrzebny do kolejnych papierów (nie zliczę ile urzędów zwiedziłam w ciągu ostatniego miesiąca) Bywa, idzie przywyknąć.
Ale dziś stoję sobie grzecznie do kasy (bo w życiu i w sądzie nie ma nic za darmo) a z sali sądowej wyskakuje facet z nożem a za nim tłum aplikantek, adwokatów, widzów? - niektórzy we łzach- krzycząc "niech ktoś wezwie policję bo komuś stanie się krzywda"
Usunęłam się zapobiegawczo za kolumnę obserwując jak panowie z ochrony (nie powiem, żeby się specjalnie spieszyli) zajęli się sfrustrowanym panem.
Nie ukrywam, że w takiej sytuacji człowiek czuje się odrobinę hm..nieswojo?
Dziki zachód normalnie...