


Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
"I trafił, czy umyślnie, czyli też przypadkiem,
Na wzgórek, co był wczora szczęścia jego
świadkiem,
Gdzie dostał ów bilecik, zadatek kochania,
Miejsce, jak wiemy, zwane Świątynią
dumania,
Nie wiedział, w wielkiej będąc dusznej alteracji,
Że z dębowej gałęzi, w listowiu schowana
para oczu zielonych śledzi go od rana,
że oczy migdałowe w czarnej tkwią oprawie,
że chętne by zmysłowej oddać się zabawie,
że ogon się napina niczym łuk Amora,
że ciała czerń sprężysta do kochania skora,
że wpadł w sidła myśliwskie wytrawnej łowczyni,
co młodzieńców porzuca z serca złamanymi.
Nie zoczył jej Tadeusz, gdy pod dębem siedział,
i o jej obecności by się nie dowiedział,
gdyby bardzo niezwykłym i dziwnym przypadkiem
nie skrzypnęła gałązka pod jej krągłym zadkiem
i przemożną ciągnięta w dół grawitacją
nie spadła wraz z gałęzią tam, gdzie z gołą szyją
Tadeusza spotykał się kołnierz koszuli.
Wrzasnął Tadeusz, jakby sztyletem go kłuli,
I za despekt niewczesny, co się na nim skrupia,
Zrzucił z pleców kocicę, z płaczem jęcząc:
"Głupia!"
Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], label3 i 71 gości