Dziś odbiór koci z Koterii. Za diabła nie mogłąm dodzwonić się i dopytać jak ona. Fizycznie, psychicznie i ludziolubnie. Wyobrażałam sobie,że TZ po nią jedzie i bez słowa wypuszcza. Jednak chyba tak nie będzie. Oświadczając mu o biedzie małej co może do nas trafi i o chorej koci u Ani nakazał mi zastanowić się , bo miejsca mało na kwarantannę a może trzeba będzie "dziczkę" przetrzymać jak ludziowa miłość w niej się ujawni. Uff...
Zła na siebie jestem za barakowóz bedący "mieszkaniem" Sekutnika. Wczoraj zostawiłam mu górę jedzenia choć na śniadanie przybył. Polzałam wracając z obchodu, koc jakiś wepchnąć w stojącą obok budę psa. Opuszczoną. Może kot skusi się jak kocyki i polarki zobaczy. Dostawiłam tam też chrupek. Gadzina nażarł się i dziś też mnie olał. Za to sroki stadnie się stawiły licząc na pozostawienie michy tak na wszelką wszelkość. Przywitały mnei zgodnym chórem wiercącym dziurę w uchu. A takiego

Nie ma tak fajnie.Nereczkami sroczki paść sie nie będą.
Ale niecheć do pasienia ptasząt zaowocowała dreptaniem do barakowozu, olimpiskim "skokiem" przez płot i dosypaniem żarełka.A wszystko to prawie na czworaka i z dygami kucnymi by ktoś mnie nie przydybał i nie zgłosił odpowiednim organizacjom. Ruch dziś sporawy.
Czekał

Gad czekał i gapił się na mnie z wyrzutem.Wszak o godzinę później żarcie dostał
Idę sie upiększyć. TZ śpi. Koty obsłużone.Chata ogarnięta. Mała jojczy. A ja już umordowana jestem.