Czasem takie siedzenie niebardzowiempoco bardziej umęczy niż praca.
Lepiej nie mieć kumpla, bo znowu człowiekowi żal ze biedny, że głodny, że nie ma kto pogłaskać, że nie wiadomo gdzie śpi, że nie ma mięciutkiego posłanka itp. I znowu głupie myśli pt: "może go stąd zabrać do domu, wygłaskać, wyprzytulać, bo on jest tak naprawdę niczyj" Potem że nie, że on tutaj przyzwyczajony, że źle czułby się w mieszkaniu, że dużo kotów, niech sobie tutaj żyje, byle długo i zdrowo.
Ja jestem na 3 piętrze, więc chodzę z okna go obserwować i każdy cień, każdy kamień wydaje mi się być kotem. Potem po południu zjeżdżam do niego na dół, daję jedzonko, które on ledwo liźnie i przekonuję się, że nie ma tak źle, że są inne, które bardziej potrzebują pomocy.
Ale z rozkoszą zanurzam palce w jego futerku i słucham jego cudownego mruczenia
Bo ja mam kota na punkcie kota, jestem wariatka i bez kota nie mogłabym już chyba żyć.