Jak zwykle: nie ma, że jest łatwo

.
Złapaliśmy dwa dni temu dwójkę kociaków - oczęta lekko załzawione, ale malce dziarskie i choć jadły Starchurce z ręki, to już przy łapaniu nie były takie miłe

, ale Ania była zdecydowana i stosunkowo szybko wylądowały w kontenerku. Maluchy są obecnie u Ani w łazience.
Ledwie rozłożyliśmy klatkę-łapkę, żeby złapać kocią mamę, to poznaliśmy kolejną karmicielkę i okazało się... że kociąt była trójka. Dostęp do miejsca, gdzie przebywały, był ograniczony - dało się włożyć tylko rękę (zamknięty pustostan z wybitym przejściem dla kotów). Kociaka nigdzie nie było widać, przepytani okoliczni karmiciele nie widzieli kociątka już od ponad doby, samo kociątko przed dobą było podobno całkowicie zaropiałe... Ale i tak nie mogliśmy ryzykować i łapać dalej kotki.
W tym wszystkim cudne jest to, że okolica, choć nie najbardziej przyjazna ogólnie, jest pełna interesujących się wszystkim, zaangażowanych sąsiadów. Powymieniałam się telefonami, rozesłałam wici po całej okolicy i już rano dostałam smsa z nowymi wieściami - wiadomość przeszła po całej okolicy i zlokalizowano, że kocię zabrała jedna z karmicielek. Wczorajszy wieczór więc znowu łapaliśmy nieufną kocią mamę. Kota wyjadła wszystko z każdej strony klatki, ze środka klatki też

, ale ilekroć zbliżała się do zapadki, płoszyli ją przechodnie (to bardzo ruchliwe miejsce).
Więc... wracamy do łapania jutro o 4:30. Foczka.skoczka obiecała, że się obudzi na wtedy i będzie mi towarzyszyć

.