Ale życie to przewrotne jest.
Po zimowej akcji „trzech muszkieterów”, zakończonej pomyślnymi adopcjami (dzięki Koterii), znowu stanęła na mojej drodze trójka kociąt. Półdzika kotka okociła się przed mrozami, podobno w marcu i schowała swoje dzieci w rupieciarni pod schodami na posesji w domem jednorodzinnym. Ludzie ci zawiadomili straż miejską, jak tylko kocięta znaleźli, bo obawiali się o ich bezpieczeństwo – mają nielubiące kotów psy.
Akcja była krótka. Kociaki dały się łatwo wygarnąć z rupieci – pochowały się w kartonach i w starych oponach, fajny domek, nie? Na rozpaczliwe wrzaski dzieciaków pojawiła się mamusia, wyraźnie zaniepokojona, próbowała nas nastraszyć groźnym warczeniem. Kotka jest dokarmiana dwie posesje dalej, więc poprosiłam o pomoc tych ludzi, bo nie miałam ani klatki-łapki, ani podbieraka i widziałam, że żywcem jej nie wezmę. Zwabiliśmy mamuśkę na kociaki – i cóż, siedzą u mnie w klatce, cała czwórka. Klatkę sobie sprawiłam, ot tak – na wszelki wypadek

Nie umiem określić wieku dzieciaków


I cóż, czekamy jak się sytuacja rozwinie. Mama ma gdzie wrócić – tam gdzie żyła do tej pory, Pani dokarmiająca żywo się interesuje losem kotki. Uprzedzałam, że to potrwa – sterylka dopiero jak dzieciaki się usamodzielnią.