Wczoraj nie miałam czasu ani sił, aby pisać cokolwiek, ale pod hutą byłam.Spędziłam tam mnóstwo czasu, donoszę, co widziałam.W domku burasi nie było żadnego kota, ale jedzenie znika, więc coś tam przychodzi.Dzieci burasi zamieszkały w blaszaku na terenie straży pożarnej, widziałam je z daleka, jednemu zrobiłam zdjęcie, ale one są bardzo dzikie, od razu się schowały.Wiem jednak, że są, że żyją.Były też dwa czarnuszki, po dłuższym czasie pojawił się Kleks.Ma chore lewe oczko, wygląda ono brzydko, ale nie mam jak mu pomóc

Nie mam pojęcia, gdzie on bytuje, przychodził kiedyś od strony ambulatorium, wczoraj z przeciwnej.Spotkałam go, kiedy wracałam już do domu pod główną bramą huty, to spory kawałek.Zawołałam go, miałam jeszcze tackę z pasztetem, jadł chętnie, chociaż koło budy też coś zjadł.Loluś czekał wczoraj na siostrę w bramie, kiedy wracała z pracy, dostał jeść.Na razie tyle o kotach.
Psów nie było, wołałam, ale żaden się nie zjawił, dopiero po ponad godzinie zobaczyłam biegnącego w moim kierunku Maxa, a za nim trzy rude.Biegły od strony miasta, pewno szukały jedzenia po śmietnikach.Nie było tego dużego z obrożą.Martwię się, wydaje mi się, że coś się mogło stać

Jeden ze szczeniaków jadł mi z ręki, drugi trzymał się z daleka, nawet do jedzenia nie podszedł.Miałam sporo żarełka, ryż z kiełbasą średnio im smakował, ale pasztet Butcher`s dla psów owszem.Nie są już tak wściekle głodne jak w niedzielę, myślę, że ludzie coś im tam rzucają.

Za jakość zdjęć przepraszam
