mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli [*]

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon kwi 01, 2013 21:09 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Robiłam mu badania krwi jak byl maluszkiem i teraz w trakcie choroby. Wynik negatywny. Czekam jeszcze na badania płynu z brzuszka....ale teraz to i tak już nic nie da...za późno

No i czekam jeszcze na rozliczenie z vetem....a potem chyba mnie bedzie potrzeba uspać :-((

Na szczęście w nieszczęsciu kociaki mam ubezpieczone, ale nie wszystko ubezpieczenie obejmuje. Tu sa tak kosmiczne koszty veterynaryjne że az brak słów


Widziałyście moje futrzaki ???:-))))

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Pon kwi 01, 2013 22:15 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

izabela132 pisze:Robiłam mu badania krwi jak byl maluszkiem i teraz w trakcie choroby. Wynik negatywny. Czekam jeszcze na badania płynu z brzuszka....ale teraz to i tak już nic nie da...za późno

No i czekam jeszcze na rozliczenie z vetem....a potem chyba mnie bedzie potrzeba uspać :-((

Na szczęście w nieszczęsciu kociaki mam ubezpieczone, ale nie wszystko ubezpieczenie obejmuje. Tu sa tak kosmiczne koszty veterynaryjne że az brak słów


Widziałyście moje futrzaki ???:-))))


No pewnie że widziałam. Piękne :1luvu: zamiziałabym i zagłaskała :1luvu: Boniusia ma cudny pysio, takie białe pusie :1luvu:

Ostatnio byliśmy z mężem na wystawie kotów rasowych. Były tam właśnie MCO i norweskie leśne. Piękne kociska, takie wielkie i dumne. Powiedz czym różnią się one od siebie? bo są do siebie bardzo podobne.
Ciekawa jestem jaki charakter mają MCO?
Obrazek

agusialublin

Avatar użytkownika
 
Posty: 16505
Od: Nie lip 29, 2012 20:27
Lokalizacja: lublin

Post » Pon kwi 01, 2013 22:55 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

ech... tak bywa w zyciu czasem... okrutny los...
ale poki bedziesz o swoim ukochanym kocie pamietala to bedzie tak, jakby byl przy tobie caly czas.
Ja w zeszlym roku nie zdazylam otrzasnac sie po smierci jednego kociego przyjaciela (mieszkal u jednej z forumowiczek), minelo moze 5-6 dni, jak zmarl moj Dziadek... :cry: do dzis nie moge sie opamietac... niedlugo potem dowiedzialam sie, ze od okolo roku niezyje moja kocia milosc, koti, ktory mial DS, ja go znalam z jego DT, zakochalam sie od pierwszego wejrzenia... tfu! Co ja mowie! Od pierwszego miaukniecia :D To bylo za duzo jak dla mnie... Cios za ciosem...
A tez malo kto mnie rozumie... jak kilka lat temu na moich oczach zginal bezdomny, dziki kot, potracony przez samochod... jak komus w domu o tym powiedzialam, to mnie wysmiano. :roll:

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Wto kwi 02, 2013 14:38 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

agusialublin pisze:
izabela132 pisze:Robiłam mu badania krwi jak byl maluszkiem i teraz w trakcie choroby. Wynik negatywny. Czekam jeszcze na badania płynu z brzuszka....ale teraz to i tak już nic nie da...za późno

No i czekam jeszcze na rozliczenie z vetem....a potem chyba mnie bedzie potrzeba uspać :-((

Na szczęście w nieszczęsciu kociaki mam ubezpieczone, ale nie wszystko ubezpieczenie obejmuje. Tu sa tak kosmiczne koszty veterynaryjne że az brak słów


Widziałyście moje futrzaki ???:-))))


No pewnie że widziałam. Piękne :1luvu: zamiziałabym i zagłaskała :1luvu: Boniusia ma cudny pysio, takie białe pusie :1luvu:

Ostatnio byliśmy z mężem na wystawie kotów rasowych. Były tam właśnie MCO i norweskie leśne. Piękne kociska, takie wielkie i dumne. Powiedz czym różnią się one od siebie? bo są do siebie bardzo podobne.
Ciekawa jestem jaki charakter mają MCO?




Dziękuje Agusia. Różnice między nimi:-) No zasadnicza to taka że Bonusia to żywe srebro. Wymaga zainteresowania 24h na dobę. Ma chyba kocie ADHD :-) Bardzo lubi spać w łóżku, nie lubi być sama (żaden MCO nie lubi byc sam). Poza tym to chodzi po domu i wrzeszczy na wszystko, mamrocze pod nosem jak jej coś nie pasuje, dąsa się jak prawdziwa kobieta i furczy hihihihh. Ale jest taka kochana, taka przytulanka (jak chce, bo jak nie to potrafi rogi pokazać).
A Whiskuś....Whiskuś był indywidualistą. Miał swoje drogi i swoje zdanie. U niego "nie chce" to nie chcę. Dla niego istniałam tylko ja. Ja mnie nie było to nie wychodził z transporterka (jego stały azyl). Nie jadł jak mnie nie było. Wracał do domu jak tylko ja zagwizdałam. Był typowym synusiem mamusi. Przyjaciółka nazywała go "bułaś" bo taki był. Lubiał być noszony a raczej przewieszony przez ramię. Czasami jak miał ochotę to nadstawiał brzuszka. Jak mój TZ wyjeżdżał to spał ze mną w sypialni (uwielbiał to) Rano wskakiwał i mnie budził byczkami, mruczeniem i masażem. To były fantastyczne przeżycia.

A dzisiaj mam kryzyssssssssssssss. Dzisiaj mija tydzień jak nie ma ze mną mojego synusia ukochanego. Tak strasznie mnie boli. Płaczę, tęsknię, serce boli strasznie. Los jest okrutny. Znajoma powiedziała mi że tak to bywa jak się kocha za bardzo. Widać Bóg wzywa do siebie takie duszyczki bo chce być otoczony miłością. Ale dlaczegooooo, dlaczego akurat upatrzył sobie Whiskiego. Dlaczego???????????????????? Dlaczego zabrał mi moją miłość??? Chce żebym cierpiała, za coś o czym nie mam pojęcia. Już sie zastanawiałam nawet nad tym, że prawdopodobnie w poprzednim życiu byłam bardzo złym człowiekiem, że teraz jestem tak doświadczana. Ale dlaczego mój kot ma ponosić tego konsekwencje ? On był młody, za młody by umrzeć.

Wiem że może jest za wcześnie ale muszę rozglądać sie za przyjacielem do Bonnie. Ona usycha. Patrzę na nią i mi się wyć chce. Jak lata po ulubionych miejscach Whiskiego, wącha a potem leci do mnie i płacze. Wiem że tęskni za nim tak jak i ja o ile nie mocniej, przecież razem sie wychowywali

Znowu boliii, będzie boleć wiem

Sorry za rozklejenie się

Iza

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Wto kwi 02, 2013 14:49 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

wiem, rozumiem Cie, ale jesli kotka cierpi, to dla niej bym sie poswiecila i bym znalazla kociego towarzysza dla niej. I to szybko. Kot tez potrafi miec depresje.
Nie mow, ze nie ma z Toba synusia, bo jest z Toba caly czas. Myslisz o nim, nosisz go w sercu, wiec jest z Toba nieustannie!

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Wto kwi 02, 2013 14:51 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Kociara82 pisze:ech... tak bywa w zyciu czasem... okrutny los...
ale poki bedziesz o swoim ukochanym kocie pamietala to bedzie tak, jakby byl przy tobie caly czas.
Ja w zeszlym roku nie zdazylam otrzasnac sie po smierci jednego kociego przyjaciela (mieszkal u jednej z forumowiczek), minelo moze 5-6 dni, jak zmarl moj Dziadek... :cry: do dzis nie moge sie opamietac... niedlugo potem dowiedzialam sie, ze od okolo roku niezyje moja kocia milosc, koti, ktory mial DS, ja go znalam z jego DT, zakochalam sie od pierwszego wejrzenia... tfu! Co ja mowie! Od pierwszego miaukniecia :D To bylo za duzo jak dla mnie... Cios za ciosem...
A tez malo kto mnie rozumie... jak kilka lat temu na moich oczach zginal bezdomny, dziki kot, potracony przez samochod... jak komus w domu o tym powiedzialam, to mnie wysmiano. :roll:



Los jest okrutny i niesprawiedliwy. Kochamy a później cierpimy, bo los zabiera nam wszystko co kochamy, powoli...małymi kroczkami. Ja Cie całkowicie rozumiem kochana. Rozumiem. Współczuję Ci z całego serca przeżytych smutnych chwil w Twiom życiu. Moje też nie było usłane radością. Śmierć goniła śmierć. Jakby robiły sobie wyścigi. Ale podobno nie można śmierci ani oszukać ani uniknąć.
A wiesz że jednak można się zakochać w kotku "od pierwszego wejrzenia". Ja tak miałam z Whiskim. Zadziałała chemia. Zaiskrzyło jak tylko na mnie spojrzał. Cudne uczucie.

Nie chciałabym być na Twoim miejscu gdy zginął ten bezdomny kot. To musiało być traumatyczne przeżycie. Nie przejmuj sie ignorantami i bez czułymi ludźmi. Tacy ludzie widać nigdy nie zaznali miłości zwierząt, i nie stracili kogoś na kim bardzo im zależało, kogo kochali bezwarunkowo. Może kiedyś tak się stanie i dotknie ich to samo, może wtedy zrozumieją, jak wielką krzywdę wyrządzali Tobie. Czas nie rychliwy ale sprawiedliwy :-)

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Wto kwi 02, 2013 15:22 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

nie, moja rodzina mnie nie rozumie i nie zrozumie. Kiedy umarl Dziadek mama skupila sie na swoim bolu, bo to jej ojciec. Ale klocic sie z innymi potrafila, jak ja probowalam uspokoic to sie tlumaczyla, ze ona ma zalobe, a ja jej utrudniam przezywanie tego.
:cry: :cry:
Nikt nie potrafil zrozumiec, co czulam, gdy pierwszy raz od Jego smierci (nie liczac dnia pogrzebu) weszlam do domu, w ktorym mieszkal ... (babcia jeszcze zyje, w tym roku bedzie miala 86 lat jesli sie nie myle, Dziadek zmarl rok temu majac 87 lat)
Nikt nie zrozumie tego, jak sie poczulam wtedy. Dziadek byl czlowiekiem pracy, bardzo lubil prace na ogrodku, pielegnacja drzew, kwiatow... Mial reke do tego.
Zawsze, jesli nie bylo go w domu jak przyjezdzalam w odwiedziny, to wiedzialam, ze albo jest gdzies w ogrodzie, cos robi, albo spi, albo moze do sklepu poszedl... Wtedy tez, jak weszlam do domu, pierwsza mysl: gdzie dziadek? zaraz odpowiedz sie pojawila w mojej glowie: a, pewnie na ogrodku, zaraz wroci.... Po chwili jakby glos wewnetrzny powiedzial: nie wroci... jego juz nie ma, nie zyje...
poczulam sie jakbym dostala czyms w glowe... :cry:
Brakuje mi strasznie jego ciepla, poczucia humoru, zartow... :cry:

Kiedy zginal ten nieszczesny bezdomniaczek...Najgorsza byla ta bezsilnosc. Wiedzialam, ze nie ma szans, by go uratowac. Nawet nie wiedzialam wtedy jeszcze, gdzie jest najblizszy weterynarz! Wiedzialam, ze nie moge mu pomoc, nawet godnie odejsc... gdybym miala mozliwosc podac mu zastrzyk po ktorym chociaz by nie cierpial tak bardzo, zeby spokojnie mogl odejsc... Sprawca wypadku nawet sie nie zatrzymal... A jakby dziecko za nim wybieglo?! 8O

Kolezanka mi opowiadala, ze ja miala moze ze 3 latka, bedac latem na wsi u rodziny sama o maly wlos nie wpadla by pod kola ciezarowki w taki sposob.
Miala tam psa, ktorego bardzo kochala. Ten pies tez chodzil za nia krok w krok; rodzina wolala na niego ochroniarz, bo jak cien wloczyl sie tylko i wylacznie za ta moja kolezanka.

Ale nie byl kastrowany, wiec nie ma sie co dziwic, ze feralnego dnia pobiegl za suczka.

Kolezanka bawila sie na podworku w piaskownicy przed domem (domek jednorodzinny), dotad nigdu sama poza brame nie wychodzila, nigdy!

Jak jej ukochany pies nagle jak oparzony wybiegl za suczka (dom byl przy bardzo ruchliwej ulicy), kolezanka pobiegla bez zastanowienia za nim.

Pies zginal potracony przez ciezarowke. Kolezanka o maly wlos tez by zginela. W ostatniej chwili niemal spod kol ciezarowki wyciagnela ja przechodzaca obok kobieta.

U kolezanki skonczylo sie to tylko niegroznymi zlamaniami, posiniaczona byla, miala duzo otarc, ale nic nie zagrazalo jej zyciu. Pies zginal na miejscu.
Tez kierowca sie nie zatrzymal, nawet nie zwolnil. Podobno nawet "nie zauwazyl" ze przejechal psa i o maly wlos przejechal by tez dziecko.
Nie wiem, moze nie zauwazyl faktycznie, bo pies i kolezanka nagle wtargneli na jezdnie, a ze bylo to na zakrecie, na ktorym jest zla widocznosc... mozliwe. Nie wiem, co mam o tym myslec.

Ale ludzie czesto reaguja na takie sytuacje:
to tyko pies / to tylko kot...:cry:

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Wto kwi 02, 2013 18:40 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

a co do zakochania sie w kocie od pierwszego wejrzenia... ja mam najwieksza slabosc do czarnych kotow. W nich wlasnie tak sie zakochuje. Tak samo bylo z Alexem [*]... Wystarczylo zobaczyc raz te cudna czekoladowoczarna kulke, jedno jego spojrzenie prosto w oczy, jedno slodkie "miau"... :1luvu: Nie mam wlasnego kota, na razie pozostanie to jeszcze dlugo moim marzeniem..
Zawsze zastanawialam sie, jakimi kryteriami sie bede kierowac przy wyborze TEGO kota, gdy juz przyjdzie co do czego.. Owszem, marzy mi sie czarnidelko, ale moje serce jest otwarte na kazdego rodzaju umaszczenie, kazda rase. Natomiast dopiero przy Alexie [*] poczulam po raz pierwszy, choc tak niesmialo, ze to moze byc wlasnie TEN kot, JEDEN JEDYNY kot... Nigdy wczesniej nie czulam czegos takiego przy zadnym innym kocie.
Nie moglam przebolec, ze to nie ja moge byc szczesciara, ktora adoptuje kocia milosc mojego zycia. Ale bylam spokojna o niego, bo wiedzialam, ze trafil w bardzo dobre rece. Dlugo nie moglysmy z jego poprzednia opiekunka odnalezc jego umowy adopcyjnej, a bardzo chcialam go odwiedzic w nowym domu. Gdy w koncu odnalazlam potrzebne dane, gdy zadzwonilam do Duzej od Alexa... :cry: Dowiedzialam sie, ze moj piekny nie zyje od ok.roku... Mial... nie pamietam... 4 lata moze... mlodziak. Co sie stalo?
FIV... :cry: i to bardzo zaawansowany postep musial byc tej choroby, bo biedactwo lapalo jedno chorobsko za drugim, nie zdazyl z jednej infekcji sie wyleczyc jak zlapal druga... W koncu narzady wewnetrzne zaczely odmawiac pracy, zaczely sie problemy z serduszkiem kotka, woda dostala sie do pluc.. :cry: Moje kochanie cierpialo bardzo, dlatego Duzi zdecydowali, ze skoro weci nie sa w stanie juz kotenkowi pomoc, to jedyna pomoca jest humanitarna eutanazja.
Nie zdazylam sie z nim pozegnac... :cry: Zlapalam po tej wiadomosci totalna depreche, dola, nie moglam przestac plakac kilka dni...
Na pamiatke zostalo mi tylko jedno jedyne zdjecie, ktore z moja kocia miloscia mam na NK... :cry:

Tak, to byla milosc od pierwszego miaukniecia, zakotchalam sie bez pamieci... :1luvu:
Alex pozostawil malenki, ale niezatarty slad w moim sercu :)

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Śro kwi 03, 2013 22:11 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Wiesz jak tak czytam te Twoje 2 ostatnie posty to aż mnie ciarki przechodzą po plecach. Czy Ty w tych swoich tragediach byłaś sama? Czy nie znalazł sie nikt to dałby ci jakieś wsparcie? Bo jak nie...to witaj w klubie. Mój ojciec zginął na kopali gdy miałam 14 lat. Matka zamknęła się w swoim świecie, tak że po pogrzebie musiało przyjechać pogotowie bo nie kontaktowała. Została wdową w wieku 36 lat. Później żyła tylko swoim bólem. Moja siostra miała chłopaka, a ja nie miałam nawet psa z kulawą nogą. Nawt ciotka mi mówiła...co ryczysz, przestań już....Jezu jak to sobie przypomne to aż mi się chce rzygać. Rodzika pierwsza klasa. Ale podobno rodziny sie nie wybiera.
Nigdy nie mogłam mieć zwierzaka bo śiostra alergiczka. Kiedyś udało mi sie wybłagac chomika. Ale tylko raz. Potem mogłam tylko pomarzyć....aż do wyjazdu do UK. Tu poznałam Bolusia..od sąsiadów. Oni się nim nie zajmowali więc cały czas przesiadywsał u nas na ogródku. Kiedys zauważyłam że nie może chodzić, że ciągnie tylne nogi. Zdając sobie sprawę że sąsiedzi by go uśpili, wziełam kociaka i pojechałam do veta. Okazało sie że ktoś go kopnął albo potrącił samochód. Operacja. Zadzwonili po operacji, że kota bardzo słaby, że nie chce sie wybudzić....powiedzieli :uspać". Miałaś mnie widzieć. Kategorycznie zabroniłam i w te pędy do veta. Boluś był takim kotem że jak mnie nie było to leżał skulony i czekał, nie jadł, bał się. Powiedziałam, że mają szukac przyczyn osłabienia kota. Znaleźli. Okazało sie że ma te zasraną kardiomopatie, czy coś tam. To co k...a dali mu narkoze nie osłuchując serca. Patałachy. A potem to najlepiej uspać. 3 razy dziennie chodziłam do veta bo Boluś jadł tylko jak mnie widział :-) Życie płynęlo dalej sielsko. Boluś miał jeść co dziennie tabletkę i tylky. Kiedyś pobił się z kotem. Został draśnięty w czoło. Tak paskudnie że zbierał się ropa i bidulek nie potrafuił otworzyc pyska by zjeść. Znowu do veta. Czyszczenie rany itp. Dostał kołnierz, wiec zakaz swobodnego latania. Wziełam go na szelki. Pochodziłam, po czym przywiązałam pod namiotem na tarasie. Moja córka go odwiązało i poszła pochodzić. Powiedziała że przywiązała go do drzewa. Wyszłam........i nie ma kota. Lecę i widze....o matko, smyczka z szelek przełożonba przez płot...a za płotem........wisi Boluś. Chciałam zabic własną córkę....Z perspektywy czasu uważam że to moja wina. Powinnam go była póścić, bo rana nie była ani głęboka ani szeroka................. Pochowałam go w ogródku, bo to był jego ogródek nie mój. 4 dni po jego śmierci przywiozłam Whiskiego.....Pożył z nami tyle samo ile żył Boluś. Czy tak ma być. Czy koty u mnie dożywają tylko 3 lat??? Może ja mam jakieś zadanie, aby kotom dać aby odrobine szczęścia. Potem sobie ustępują miejsca. Aż boje sie myśleć że to może byc prawda.

Kochana a dlaczego Ty nie możesz mieć futerka swojego??? Co stoi na przeszkodzie??

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Śro kwi 03, 2013 23:41 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

ciarki mi po plecach przeszly jak przeczytalam historie Bolusia...[*] mam nadzieje, ze nie cierpial dlugo... :cry:

nie zupelnie z tym wsparciem. Jedyne jakies naprawde wsparcie dostalam od kolezanki. Jak na ironie, nie widzialysmy sie kilka lat, poklocilysmy sie solidnie, powiedziala mi, ze nie chce mnie znac... a przedtem znalysmy sie cale lata, od podstawowki. Po 3 latach braku kontaktu znow powoli w pewnym sensie za posrednictwem wspolnego przyjaciela znow odnowilysmy kontakt. Najpierw na gg, potem, jak wrocila do rodzinnego miasta (przez pare lat mieszkala w Krosnie), zaczelysmy sie powoli znow widywac. Ale ja powiedzialam jej, ze choc nie mam do niej juz zalu o tamto, to nie bedzie juz miedzy nami nigdy tak, jak dawniej. Za bardzo mnie zabolalo tamto, co sie wydarzylo. Zaakceptowala to, choc do dzis daje mi odczuc, ze jej zalezy bardzo na naszej przyjazni, zeby bylo jak dawniej. Nie spodziewalam sie, ze to z jej strony po smierci Dziadka dostane najwieksze wsparcie. Choc mialam swiadomosc, ze Dziadek ma juz swoje lata i bardzo choruje, a ostatnie miesiace czul sie tak zle, ze mialam swiadomosc, ze... z reszta on wiedzial od dawna, czul to, mowil o tym, ze jego czas sie zbliza... Widzialam sie z Nim ostatni raz dokladnie 2 dni przed smiercia. Siedzielismy w pokoju sami, widzialam, ze jest slaby... a byl to bardzo silny czlowiek, hardy...Przytulilam sie do niego... Siedzielismy tak chwile w milczeniu... Podswiadomie czulam, ze to ostatnie wspolne chwile... :cry: Kiedy zbieralam sie juz do domu, bylo ok. godz.20... Dziadek kladl sie spac. Powiedzialam: "Dobranoc, dziadku"... A jakis wewnetrzny glos, (mialam wrazenie, ze ja czy ktos inny powiedzial to na glos, ale tak nie bylo, to bylo wylacznie moje wrazenie) powiedzial doslownie tak: "nie dobranoc, tylko zegnaj" 8O
Sama sie tego przestraszylam... Mialam wtedy bardzo silne przeczucie, ze nastepnym razem zobacze Go za ok. tydzien ale to bedzie ostatnia droga... :crying: :crying: W srode rano obudzil mnie rozpaczliwy placz mamy, myslalam, ze sie z tata poklocila, jak poprzedniego dnia. Ale na wpol spiaca zdolalam uslyszec, ze prosi tate, by ja zawiozl do rodzicow. To mnie zaniepokoilo. Ale w mig zasypialam znow. Minute pozniej cios, mama przez lzy powiedziala tylko tyle: "Ola, dziadek umarl..." :crying: :crying: Natychmiast sie obudzilam, ale poczulam sie, jakbym cyms dostala w glowe. Szok... To bylo ok.8 rano moze... nie pamietam. Jeszcze to mi przypadlo zadzwonic do siostry i powiadomic ja o tym... Obudzilam ja tym telefonem, chcialam inaczej jej to powiedziec, ale nie potrafilam... jak tylko odebrala z trudem, wybuchajac placzem przekazalam tragiczna wiadomosc. Byla w takim samym szoku jak ja, zdruzgotana rozplakala sie jak dziecko. Dziadek zmarl w domu, we snie.
Nie wiem, jak wytrzymalam to wszystko. Najbardziej sie balam czuwania przy trumnie, w kaplicy... Nie chcialam tam isc, ale nie bylo wyjscia, nie mialabym jak potem dojechac na pogrzeb. Nie mialabym sily... Ale czulam tez, ze Dziadek by chcial, bym Go w kaplicy pozegnala. Tylko dlatego tam jednak poszlam... Ale jak tylko tam weszlam, jak Go tam zobaczylam... :crying: :crying: :crying: nigdy w zyciu nie wylalam tyle lez. W pewnym momencie musialam wyjsc z tej kaplicy, nie wytrzymalam tego napiecia.... Siostra mnie pocieszala, ale sama tez jakby na przekor sobie sie trzymala.
Cholernie balam sie wtedy o babcie. Ona jest po bajpasach, ma cukrzyce, miazdzyce... Balam sie, ze ona tego nie przetrzyma. Ale sie okazala silniejsza niz myslalam.

Z dziadkiem ze strony taty od bardzo dawna nie mialam kontaktu, nie bylo miedzy nami takiej wiezi emocjonalnej, jaka powinna laczyc dziadka i wnuczke. Dlatego, gdy umarl pol roku wczesniej, zalowalam tylko, ze nie bylo miedzy nami tej wiezi. Nie odczulam tak straty, jako kogos bliskiego. Widzac drugiego dziadka na tym pogrzebie, jeszcze w pelni sil jak na jego wiek, nie spodziewalam sie, ze za ok.pol roku i Jego pozegnam... Pierwszy zmarl w sierpniu, drugi w marcu...

A kiedy na moich oczach zginal niczemu niewinny kocio, jesli juz ktos "probowal" mnie wesprzec, to bylo to raczej politowanie.

Kotka miec nie moge, bo z rodzicami mieszkam, niestety. Oni sie nie zgodza nigdy na zadnego zwierzaka. Z reszta nie bylabym pewna, spokojna o bezpieczenstwo zwierzaka pozostawionego pod ich opieka, gdy ja np bylabym w pracy. Mniejsza o szczegoly. Poki co nie ma szans na wyprowadzenie sie "na swoje", a tylko w tym przypadku istnieje jakakolwiek szansa na ukochane mruczace futerko. Mialam 2 razy kota. Raz jak mialam z 8-9 lat, krotko kota z nami byla. Zostala wywieziona do lasu :crying: bo bardzo drapala w zabawie.
Pozniej byla Psotka, mialam 17 lat wtedy... Tez krotko byla, mama kazala bratu zalatwic kotu inny dom... podobno do jakiejs kolezanki ja zawiozl... :crying:
Wiec nawet gdyby jakis kocio u mnie sie pojawil, to gora miesiac i... won! :crying:
szczepienie, sterylka, zabezpieczenie okien, drapak, karma? :ryk: zartujesz?! Uznano by mnie za idiotke. Wiec nie chce przywiazywac zwierzaka do siebie, jesli wiem, ze bedzie skrzywdzony, jak moje poprzednie dwie kotki...

Kiedy odszedl Ozzi [*] kot -mozna powiedziec- zaprzyjaznionej forumowiczki -bolalo bardzo. Koti bardzo spokojny, oaza spokoju, miziak. Ale wiedzialam, mialam swiadomosc od dawna, ze to coraz blizej. Mial 17 lat, chorowal od dawna na S.U.K. i mial raka plaskonablonkowego w pyszczku. Raczysko zaatakowalo pod koniec zycia i oko... 15 m-cy przed smiercia z powodu S.U.K. (dlugo choroba nie dawala o sobie znac, wtedy gwaltownie powrocila), kocio dostal silnego ataku padaczki... To bylo 2 swieto Bozego Narodzenia... Wowczas z jego opiekunka myslalysmy, ze go tego dnia pozegnamy... Wetka obejrzala kota, zbadala, stwierdzila, ze jeszcze nie czas 8O ze to z syndromu, ze ona dalaby jeszcze jedna szanse, chocby ostatnia...
Ale od tego czasu koti czul sie coraz gorzej, byl coraz slabszy.
Pamietam, ze jakis tydzien przed Jego smiercia rozmawialysmy z Justa, opiekunka Ozziego [*] o nim... Justa wiedziala, ze moj Dziadek tez, dokladnie tak jak ten kot, z dnia na dzien bardzo slabnie. Powiedziala, ze nie zdziwilo by jej, jakby w tym samym czasie odeszli... Ot, taki zbieg okolicznosci. Niewiele sie pomylila. 6 dni... 8O 8O 8O

Smierc Alexa dobila mnie bardzo, zwlaszcza, ze tak pozno sie o tym dowiedzialam... Po ponad roku od zdarzenia...
Pol roku temu u Justy odszedl kolejny kot-oaza spokoju, jej "synus", ukochany kot. Nagle... Wszystko w ciagu kilku dni sie rozegralo... Eustachy [*]... :crying: byl sliczny, cudowny, wspanialy, madry, bardzo spokojny... nie mozna Go bylo nie kochac.
Tamtego dnia najpierw tel od Justy: "walczymy, ale jest bardzo, bardzo zle, boje sie, ze przegrywamy walke"... jakies moze pol godziny pozniej kolejny od niej tel: "przegralismy walke"... Nie potrafilam jej pocieszyc, sama ryczalam jak bobr do tego telefonu, czulam taki bol, ucisk w sercu... :crying: Kilka dni plakalam bez konca... Przy tym kocie mijala mi migrena, dzialal na mnie bardzo kojaco, kochalam wtulac sie w niego, a jak mruczal, to mialam ochote zasnac wtulona w tego slodziaka... mial na mnie bardzo zbawienny wplyw... :crying: Nie wazne, ze to nie byl moj kot, nie moj, w sensie, ze z nim nie mieszkalam. Ale to byl moj ziom...
Justa do dzis sie nie pozbierala do konca po tej smierci... Coz... Miedzy nimi byla szczegolna wiez emocjonalna, szczegolna nic porozumienia... Faktycznie, jak matka z synem niemal...

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Wto kwi 09, 2013 16:40 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Cześć Izuń :1luvu:

wolę pisać na miau bo na facebooku nie mogę sie jakoś ogarnąć 8O
Izuń Kochan jak się czujesz? tak bym chciała żebyś chociaż odrobinkę pogodniejsza była.
Wiesz co, chyba tylko czas leczy rany ale też nie do końca. Całe życie sie pamięta i całe życie będziesz miała kotunia w sercu i nic tego nie zmieni.
Brakuje mi słow zeby Ci powiedzieć jak bardzo mi przykro że Whiskeya już nie ma. Mimo że nie miałam okazji zobaczyć go na własne oczy, pogłaskać to płaczę po nim jak po własnym przyjacielu.
Dobrze to KOciara opisała. Tak już mamy, płaczemy po swoim ale też i po innych kocinach jak po własnych.
Najważniejsze jest to że możemy sie przed sobą wygadać, wyrzucić cały ten ból. Bo wiemy że ta druga osoba nas zrozumie i pocieszy a nie postuka sie po głowie i powie że przeciez nic sie nie stało toż to tylko kot był.
Ile to razy nie mogłam sie powstrzymać i płakałam w pracy bo czytałam jak odchodzi kotuś od którejś z dziewczym. Jak to boli, straszne emocje.

Izuń, nie obwiniaj się w żadnym wypadku o to że kotu nie pomogłas. Na niektóre rzeczy jak choroby czy śmierć nie mamy wpływu niestety. Teraz możesz gdybać a co by było gdyby. ALe to doprowadzi Cię do coraz większego załamania. Dałas Whiskiemu tyle miłosci i serca, miał cudowne życie.I byłaś z nim do samego końca.
Dobrze że masz drugą kocinkę. Dobrze że możesz sie do niej przytulić.

Jak mam kiepski dzień, jestem wkurzona, zła albo smutna to wyściskuje moje koty. Samo patrzenie na nie przynosi mi wielką ulgę, ukojenie i spokój. Nie wyobrażam siebie żeby któregoś mogło zabraknąć.
Jak ludzie mogą egzystowac bez zwierząt, czy to koty czy psy. Dla mnie to nie jest życie, to taka wegetacja. ALbo gdy mówią że kot to tylko kot,zwierze i tyle i co tu sie rozczulać. Nierozumien kompletnie. Dla mnie Rysia, Pysio i KOko to jak dzieci. Potrzebują opieki,miłości, rozmowy, troskliwości. A co najważniejsze kochają mnie chyba jeszcze bardziej niż ja je.Tą ich miłość widać na każdym kroku, w każdym spojrzeniu, miauknięciu. One są całym moim życiem.
Obrazek

agusialublin

Avatar użytkownika
 
Posty: 16505
Od: Nie lip 29, 2012 20:27
Lokalizacja: lublin

Post » Wto kwi 09, 2013 23:22 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

aga, ja sie wtedy poryczalam jak dziecko niemal, jak ten biedny kotek zginal na moich oczach...
raz, ze czulam sie winna, bo go wolalam on jakby uciekl przede mna... nie mial zadnych szans...
poza tym bolala mnie bezsilnosc, wiedzialam, ze go nie uratuje, ale gdybym tylko mogla mu pomoc spokojnie, bez bolu i cierpienia odejsc za TM-pewnie bym to zrobila.
A po trzecie-bolalo mnie to, ze to przez czlowieka, ze ten kotek tak cierpi... zadne zwierze nie zasluzylo na taka smierc okrutna, nie w takich cierpieniach!

Tu, na forum, choc zna sie wiele kotow wylacznie wirtualnie, to kocha je sie mimo to tak, jakbysmy je znali osobiscie. Jak ja to mowie: wszystkie kotki nasze sa. Wiec nawet jesli sie nie zna osobiscie forumowego kota, a ma sie swiadomosc, ze choruje, cierpi, umiera... cholernie to boli!
Przezywamy to tak, jakby to nasz osobisty kot odchodzil, chorowal...

Nie wiem, czy czas leczy rany... raczej mysle, ze te rany tylko powierzchownie zaleczy, ale bardzo latwo je znow rozdrapac.
w tegoroczne moje urodziny jak zadzwonila Babcia z zyczeniami, to-nic jej nie mowilam-ale poczulam uklucie w sercu. Zawsze bylo tak, ze najpierw dzwonila ona a potem dawala do telefonu Dziadka. Jeszcze w zeszlym roku mi skladal zyczenia przez telefon, jeszcze w zeszlym roku ja do Niego dzwonilam z zyczeniami urodzinowymi... Bog mi swiadkiem, jak strasznie mi tego brakowalo w tym roku... :cry:
Ktos kiedys powiedzial, ze czas nie leczy ran, czas tylko przyzwyczaja do bolu... Teraz wiem, jestem przekonana, ze tak jest. Rana w sercu pozostaje na zawsze, ale z czasem nauczymy sie z tym zyc.

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Pt kwi 12, 2013 13:22 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

[*] wpadlam zapalic wirtualnego znicza za uroczego kiciusia...

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

Post » Pt kwi 12, 2013 15:00 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

Dziekuje kochana. Ja tez mu zapalam prawie codziennie. Tesknie za moim bułasiem. Wszystko dusze w sobie. Jestem nie wyplakana i nie wykrzyczana.
Dodatkowo w domu atmosfera ze chyba dojdzie do zakonczenia zwiazku. Ale jak sie ma zyc z kims kto nie ma za grosz szacunku dla mnie to lepiej sie pozegnac. Zycie jest takie nieprzewidywalne. Ale w tym przypadku plakac nie bede. To bedzie ulga

izabela132

 
Posty: 135
Od: Pon kwi 30, 2012 12:05

Post » Pt kwi 12, 2013 15:16 Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....już Go nie boli

fakt, nie po to sie wchodzi z kims w zwiazek by sie wzajemnie wyniszczac.

Ale ja Ci juz mowilam: jesli czujesz, ze masz taka potrzebe-krzycz i placz tutaj! Wyrzuc to z siebie!

Kociara82

 
Posty: 45874
Od: Czw paź 09, 2008 22:20

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], januszek, Lifter, Silverblue i 42 gości