Święta minęły. Bardzo dziękujemy wszystkim za życzenia. Szczere były, tak nam się zdaje, bo rzeczywiście wszystko odbyło się w miarę rodzinnie, spokojnie i bez większych ekscesów
Kotom też się podobało, babcia o nich nie zapomniała i ofiarowała wałówę w postaci wołowiny z rosołu.
Jakoś sobie powolutku radzimy. Nasze niespodziewane i nieplanowane dokocenie okazało się być cudowną sprawą, więc widocznie tak miało być.
Oczywista obaw było co nie miara, bo przecież mieliśmy sprawić Wasi towarzysza na spokojnie, w sposób przemyślany i zaplanowany, mieliśmy wszystko przygotować (łącznie z nami), a następnie prowadzić odpowiedzialne poszukiwania.
D*pa - że tak się nieelegancko prawie wyrażę.
Jednakowoż jak widać w efekcie d*pa całkiem zacna, bo Wasia wygląda na wyjątkowo szczęśliwego, a i małe cholerstwo nie sprawia wrażenia, jakby było zmartwione.
Dopóki nie pojawiła się Kropa, nie widziałam, żeby Waśko tak szalał. Biegają po całym domu, chowają się, wyskakują na siebie, zaczepiają się, a potem po zabawie zwąchują się noskami.
Jakby to rzec... sielanka niemalże.
"Serce roście" jak mawiał poeta.

Dzisiaj przyszła paczka z puszkami i saszetkami. Tuńczykowe saszetki Miamor zrobiły furorę...
Właściwie to wywołały euforię, bo do późnego wieczora trzeba było zrzucać futra przyczepione do nóg...
...robiące wielkie, piękne oczy, z których wręcz wyzierało błagalne wołanie wygłodzonego zwierzęcia...
..."jeeeeść.... jeeeeeeeeeeeeeść.... ale nie tego suchego. Daj jeszcze tuńczyka!".
Przed nami, już za chwil kilka, sterylki, serwisy gębowe, badania, testy, cuda na kiju.
Będę rzecz jasna panikować przed testami, ale to już stały punkt programu.
Wet musi coś palić, że reaguje na to z takim spokojem....
