Jak napisałaś dzisiaj rano, że straciłaś nadzieję, przypomniała mi się historia kota mojej babci sprzed kilku lat. Z dedykacją dla Ciebie na rozbudzenie nadziei.
U babci były dwa kocury z jednego miotu, niekastrowane. Toczyła się między nimi ostra rywalizacja. Koty, jak to na wsi bywa, były wychodzące. Jak miały mniej więcej 1,5 roku, jeden z nich któregoś dnia nie wrócił. Był październik. Babcia, jak to na wsi bywa, nie szukała go jakoś intensywnie, co nie oznacza, że było jej to obojętne. Czekała na niego tydzień, dwa, chodziła w pobliżu domu i go wołała, w końcu opłakała i jako tako pogodziła się ze stratą. W domu został jego brat. Minęła zima, przyszła wiosna i pewnego kwietniowego dnia wyszedł i nie wrócił również ten drugi kot. Babcia się podłamała. Jakie było jej zdziwienie, gdy dwa tygodnie później zobaczyła koło podwórka tego pierwszego zaginionego kota z podniesionym ogonkiem i usłyszała witające "miau". Można przypuszczać, że przyczyną jego zniknięcia była walka z bratem, ale nie zmienia to faktu, że przetrwał całą zimę poza domem. Jak tego dokonał, to jego tajemnica. Okolica chyba jeszcze mniej przyjazna niż Twoja. Dookoła lasy, gdzie nie brakuje dzikich zwierząt, sporo lisów, a kilka kilometrów w głębi odradza się populacja wilków. Najbliższa miejscowość 3 km dalej, a tam pełno niebezpieczeństw w postaci samochodów, przelotowej drogi i wałęsających się psów. Wrócił w całkiem dobrej kondycji, nie wiem, może był u kogoś, może ktoś go dokarmiał. Ale raczej gdzieś dalej, bo jakby to było na wsi mojej babci, to chyba dowiedziałaby się, to mała miejscowość. Dodam jeszcze, że nie zdziwiłoby mnie, gdyby taka przygoda zdarzyła się temu drugiemu kotu. Był z natury łowny, wytępił wszystkie pisklaki jakichś małych ptaków, które miały gniazdo w obrębie podwórka i tam uczyły się latać, myszką też nie pogardził i zamiast sztucznego kociego jedzenia nieraz wolał własnoręcznie upolowane świeże mięsko. A ten drugi to kompletne przeciwieństwo, trzeba było michę pod mordę postawić, a myszy czasem biegały po chałupie w jego obecności. Jak on przetrwał tą zimę, nie mam pojęcia. Ale to jest przykład, że się da. I tak jak napisała Iwonami, koty nas bardzo często zaskakują.
A co do tego weterynarza, to napisz od razu, kto to i która to przychodnia. Bo nie chciałabym, aby mój kot do niego trafił, bo mogłabym usłyszeć, że nie opłaca się go badać i leczyć, bo i tak umrze. Bo "on jest realistą"

A na tym forum jest masa przykładów, że o koty warto walczyć do końca.