Od rana lataliśmy po Trójmieście jak samoloty..
I cały czas się martwiłam, żebyśmy zdążyli z Lunką do weta...
No i się "wyrobiliśmy"...do weta
dobiegliśmy ok.17,oo
A Lunka w nocy wymiotowała 4 razy, od wczoraj już nawet nie piła wody...co nie przeszkadzało jej mieć dobry humor i w nocy co chwilę przychodziła do mnie do łóżka i domagała się głasków, bo ona taka
cierpiąca
Do weta weszłam na
miękkich nogach, opowiedziałam ze szczegółami co się dzieje, a nawet troszkę przegiełam, bo się naczytałam co mogą oznaczać takie objawy więc do gabinetu wlazłam z gotową diagnozą
Dobrze, że mnie zna
Ale faktycznie, on też się troszkę przejął...
W trakcie "miętoszenia" kotka, kotek udawał nieżywego - jak zawsze - ożywił się troszkę w czasie mierzenia temperatury a potem już było normalnie

czyli w trakcie pobierania krwi Lunka była bardzo grzeczna,
Na szczęście Lunka ma wyniki b.dobre
Odpadła moja
teoria, pozostało
zakłaczenie
Dostała porcję pasty, dwa zastrzyki i do domciu...
Następna wizyta w piątek i potem w poniedziałek...
Mam nadzieję, że po ostatniej wizycie wszystko wróci do normy...
Chcę wkleić wyniki, ale fotki mi wyszły mało czytelne, ale chyba cosik widać:)


Przy okazji pozostałe futra też mają obowiązkowy
deserek, wet "nakazał", a Duża posłusznie kupiła pastę i karmi trzódkę
Tak się cieszę, że z Lunką wszystko dobrze, wet powiedział, że jak na jej wiek to wyniki ma nieomal idealne...bo Lunka ma lat 7 o których wiem, a ile ma naprawdę to nie ważne
