Po wstępnym badaniu pan dr podejrzewał guzy jajnika, łyse placki na futerku też podobno mogły na to wskazywać. Zrobiliśmy usg i oczy doktorowi dosłownie wyszły z orbit. Okazało się, że te guzy to ... płody. Martwe, zmumifikowane płody!!! Doktor powiedział, że zna coś takiego z literatury, ale w swoim życiu zawodowym z czymś takim jeszcze się nie spotkał. Swoje przypuszczenia potwierdził zdjęciami rtg, sama widziałam wyraźnie żeberka i jakieś połamane kosteczki w tych “guzach” (załączam zdjęcia rtg).
Według relacji karmicielek z tego osiedla kotka z guzami chodziła minimum od października ubiegłego roku. Panie widziały te guzy, same stwierdziły, że kotka jest wycieńczona porodami, bo rodzi 3x w roku i na pewno są to jakieś guzy nowotworowe. Najgorsze w całej tragedii tej kotki jest to, że nasza rzeszowska fundacja na zgłoszenie pań karmicielek, w ubiegłym roku w lecie wyłapywała dzieci (kolejne!) tej właśnie kotki. Niestety, niewysterylizowana matka została zostawiona na pastwę losu. I na to najbardziej trafia mnie szlag!!!
Koteczka wczoraj po badaniach została w lecznicy. Dzisiaj miała operację, w tej chwili jest już u mnie, w zasadzie jeszcze nie wybudzona. Rokowania ostrożne, operacja była bardzo ciężka. Płody ok.4-6 tygodniowe, zmumifikowane i chyba tylko dzięki temu kotka przeżyła. Ciąża była pozamaciczna.
Kiedy ją widziałam, jak przemykała z wielkim brzuchem po podwórku owego osiedla przez moment nawet pomyślałam, że to nie wygląda na ciążę, że to wygląda właśnie na martwe płody. Ale w życiu nie pomyślałam, że kotka mogłaby przeżyć mając w sobie martwe płody! O mumifikacji nie widziałam nic...
Koteńkę obłożyłam termoforkami, żeby miała ciepło, zaglądam co chwilkę... Nie wiem co jeszcze mogę dla niej zrobić...wyć mi się chce...


edit.liter.




