Nie zapomnę Hayao, czarnego kocurka, którego wyadoptowałam dziewczynom na sąsiednim osiedlu (z umową i wszystko, wiecie). Fajny był, tylko raczej przedsiębiorczy więc jak zobaczyłam dziewczynę to spytałam co tam u młodego, jak się zgadza z białą niesłyszącą rezydentką etc. I zostałam zastrzelona opowieścią jak to ona do domu wracała i na półpiętrze zobaczyła że Hayao siedzi i się pucuje. Pomyślała, że tamta przez nieuwagę kota wypuściła, zwinęła chłopaka w objęcia i do domu sruuu. A tam 2 kroki od drzwi powitał ją Hayao z seniorką, patrząc z zainteresowaniem co to pani do domu przyniosła. Dziewczyna zdębiała, ale potem stwierdziła, że "widać taka karma". Kotek trafił do weta na odrobaczenie, potem szczepienie i po 2 tygodniach kastracja (wcześniej niż Hayao, bo był ze 2- miesiące starszy i już podśmierdywało jak sikał). Stwierdziła, że tak jest w sumie najlepiej, bo czarnuchy bawią się ze sobą a seniorka ma wybór - przyłączyć się do zabawy, pooglądać "żywą telewizję" czy olać smarkaczy i iść spać.
