Hej, nieśmiało przyłączam się do wątku jako początkująca wolontariuszka.
Jako, że jesteśmy tutaj, bo kochamy koty, to napiszę parę słów o moich.
Pierwszy mój kot znajda Zula, niestety nie było mnie wtedy stać za bardzo na sterylizację, więc wysterylizowałam ją w schronisku, czego do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, ponieważ po tej sterylce dostała ropomacicze i niestety podczas operacji już u weterynarza, odeszła, nie obudziła się z narkozy

to była cudowna kotka, dlatego następna dostała imię po niej.
Zulę II wzięłam ze schroniska jakieś 16 lat temu, warunki wtedy w schronisku były koszmarne, koty były umieszczone w dwóch małych boksach na powietrzu, w jednym kotki i kociaki w drugim kocury, w każdym boksie było ich kilkadziesiąt. Pamiętam, że było bardzo zimno a te biedne koty tuliły się do siebie, żeby się trochę ogrzać. I jak tu teraz wybrać ?
Na szczęście Zula sama się wybrała wybiegając z tego kłębowiska w moim kierunku, miała wtedy może ze 4 tygodnie, długo ją leczyłam, żeby doprowadzić do zdrowia - robaki, grzybica, koci katar i cała reszta, ale się udało.
Dzisiaj Zula jest nadal ze mną i na razie jest w miarę zdrowa, chociaż kilka miesięcy temu dostała ciężkich ataków padaczki, które minęły i mam nadzieję, że nie wrócą.
Trzeci kot znajda Pyma, niestety była ze mną tylko 13 lat, w zeszłym roku w grudniu odeszła na paskudnego raka, który ją wykończył w ciągu 4 miesięcy
Czwarty kot - ze schroniska Jacuś (teraz Tygrys), wolontariuszka, która mi pomagała możliwe, że mnie pamięta ale nie wiem czy należy do Kotyliona.
Jacusia długo leczyłam z kociego kataru i grzybicy, udało się, a no i Jacusia dostałam z niespodzianką w postaci 5 śrutów, cztery wyjęte, jeden został, niestety był za blisko oka i było za duże ryzyko, żeby go wyjąć.
Jacuś jest wyjątkowym kotem, takiego jeszcze nie miałam, totalna przylepa, kolana to jego ulubione miejsce, zero agresji i niesamowita cierpliwość

.
A od września mam Lusię, magicmada pewnie ją pamięta

, miała być tylko na dom tymczasowy, została na stałe.
Lusia nie ma jednego oka a drugie ma uszkodzone ale trochę na nie widzi. Początkowo mały dzikus, który się chował, syczał, była totalnie przerażona, teraz przylepa, chociaż zadziorna i potrafi pokazać kto tu rządzi

poza tym ma niespożytą energię, ciągle biega i się bawi

.
I to takie moje życie z kotami, a że chcę pomóc także innym dlatego znalazłam się tutaj.
gpolomska
bardzo Ci współczuję, ja już też nie mam zaufania do wetów, przechodziłam podobną drogę z moją kotką Pymą, która odeszła na raka. Zauważyłam u niej kilka małych, dosłownie wielkości maku grudek pod skórą, zaraz pobiegłam do weta, który mówi obserwować, bo to może jakaś choroba skóry, no więc obserwowałam a potem już było za późno, bo w ekspresowym tempie, guzy zaczęły rosnąć i się rozsiewać. Nie wiem czy jakby zaraz na początku jej to wycięli, to by coś pomogło i już się nie dowiem.
I potem decyzja o uśpieniu, bardzo trudna, bo kot nie powie czy go boli czy nie, zwłaszcza, że ona do końca ładnie jadła i przychodziła na pieszczoty, ale były momenty, że widziałam, że cierpi i wtedy decyzja o uśpieniu, ale jak ją chciałam włożyć do koszyka, to wtedy przeraźliwie zaczynała miauczeć, jakby rozumiała, że chcę ją uśpić, więc rezygnowałam i tak trzy razy próbowałam, aż w końcu za czwartym ją uśpiłam. Nikomu nie życzę takich przeżyć.
Po jakiś 2 miesiącach od uśpienia Pymy wymacałam u mojej starszej kotki guza, biegiem do weta, a wet do mnie obserwować, ja mówię jak obserwować, przecież wszędzie piszą, radzą, że jak się zauważy guza , to od razu trzeba wyciąć a ja to drugi raz słyszę obserwować, mówię nie, żadnego obserwowania, od razu wycinamy i na szczęście od roku nic się nie dzieje.
Jeszcze długo mogłabym na temat wetów pisać, chociaż mam dwóch do których mam względne zaufanie ale mimo to zawsze pytam co podają kotu, jak ma mu to pomóc i jak dostaje jakieś leki do domu, to zawsze sprawdzam co to jest i jakie ma skutki uboczne, no i dodatkowo internet i doświadczenia innych w podobnych chorobach.
Niestety uczymy się na błędach i niestety za te błędy płacą nasze koty.