



Wtedy też poznałem jej historię. Urodziła się 8 miesięcy temu, na wsi. Była jedna z setek tysięcy wiejskich kotów i żyła jak one. Nikt się nią nie przejmował, chodziła sobie, gdzie chciała, ciesząc się wolnością, którą - zdaniem wielu ludzi - powinien cieszyć się każdy kot. Czy mają rację? To już niech każdy oceni sam.
Któregoś dnia kotce przydarzył się wypadek. Może uciekała przed psem, może przed człowiekiem, nie wiem. Ale wiem, że podczas skoku przez siatkę czarna kotka zawiesiła się. Pechowo trafiła łapką na wystający drut, nabiła się na niego i nie potrafiła się uwolnić.
Nie wiadomo, jak długo wisiała na tej siatce. Nie wiadomo, kto ją uwolnił. Na szczęście dla niej do jej właścicieli przyjechało z wizytą młode małżeństwo - może syn z żoną, a może córka z mężem. Widząc straszną ranę na łapce, zdecydowali się zawieźć kotkę do weterynarza. Chcieli ją leczyć, ale tej łapki (jak widzicie) nie dało się już wyleczyć. 21 grudnia była już uschnięta, pozbawiona czucia i sierści.
Młodzi małżonkowie nie wiedzieli, co robić. W grę wchodziła jedynie amputacja, a przecież kota bez łapy nie można puścić luzem na wsi. Wziąć ją do siebie nie mogli. Co więc zrobić? Zostawić w takim stanie? Uśpić?
Paniom lekarkom z zaprzyjaźnionej lecznicy, do której trafili, zrobiło się żal kotki. Przecież to młodziutkie, ośmiomiesięczne stworzenie, kot bez łapy może żyć długo i świetnie sobie radzić. Skontaktowały się więc ze mną i postanowiliśmy, że pomożemy czarnej kotce. Państwo zgodzili się ją oddać i tym samym kotka trafiła pod naszą wspólną opiekę.