Test FeLV/FIV warto zrobić jeżeli są fundusze. Z opowieści współpracowników - jakiś czas temu mieliśmy w lecznicy takiego kociaka, z bezdomniaczków, po kastracji, czekał na dom u starszej pani. Dostał najpierw leki jak Twój, ale nawracało, pani zgodziła się na test, wyszedł dodatni - białaczka. Kot ponoć już nie żyje.
Zadzwoniła dzisiaj do mnie pani, która dokarmiała koty na parkingu Brudnioka, ta co miała mi pomóc w łapaniu a mnie wystawiła i sama łapałam a potem afiain. Teraz jej się o mnie przypomniało.
Jest tam jakiś mały kociak ze zwisającą "jak chorągiewka" nóżką. Podejrzewa że gdzieś ją wsadził i szarpał i że nóżka jest do amputacji. Chciała żebym jej pomogła.
Na moje tłumaczenie że mam malutkie dziecko, nie mieszkam już w Rybniku i nie jestem w stanie pomóc bo obecnie nie pracuję w lecznicy, plus mówienie że kota trzeba zabrać do weterynarza żeby zobaczył tą łapkę i ocenił co z nią trzeba zrobić, stwierdziła "ale to będzie kosztowało, a pani dr by go mogła "po znajomości"

("bo pani dr mnie pamięta, prawda? tam na parkingu się poznałyśmy") za darmo wyleczyć".
Skąd się wzięło to cholerne "za darmo"? Przecież nawet jak ktoś (weterynarz, fundacja itp) leczy bezdomniaki "za darmo" to to kosztuje!!! - tyle że płaci za to z własnej kieszeni.
Mimo wszelkich chęci nie stać mnie teraz finansowo na "leczenie za darmo". Fizycznie też nie jestem tego w stanie zrobić bo nie zostawię niemowlaka karmionego piersią na kilka godzin i nie będę jeździć z kotem do lecznicy.
Nie chcę się też z nikim w lecznicy umawiać że pani przyjedzie z kotem bo już się raz pokazała jako osoba kompletnie niegodna zaufania i niesłowna, a ja nie będę za kogoś poręczać a potem świecić oczami.
Nie wiem co zrobić
Jak nam przerwało połączenie to więcej nie zadzwoniła - albo skończyła się jej kasa, albo czekała aż ja oddzwonię...