witam,
Piszę na forum bo mi bardzo ciężko na serduchu. Moje kochane maleństwo, Gerwzy, Gerwaś odchodzi od nas. Ma 4 lata. Przyszedł do nas jako wychudzony 6 miesięczny kociak z domu tymczasowego kocia dolina. Miał chlamydiozę, świerzb, przepuklinę, spora niedowagę....Udało nam się go wyprowadzić, stał się pięknym , dużym kocurem o gęstym błyszczącym futerku i pięknym, inteligentnym wyrazie pyszczka. Uwielbia spać z nami w łóżku, przykryty kołderką, z głową na poduszce...Najlepsze zabawy to szalone gonitwy za myszką ze skory( w końcowym etapie z życia myszki został tylko korpus:))) lub za paskiem od szlafroka. Uwielbia rozkładac się na kanapie przed telewizorem, przyjmując najdziwniejsze pozycje. Każdego ranka od razu prowadzi do kuchni i żąda śniadanka. Podczas naszej nieobecności( praca) witał nas w drzwiach głośnym miauczeniem: " gdzie byliście! ja tu sam, czekam na was, nieładnie" Za każdym razem brzmi to jakby był oburzony. Czasem się obrażał, gdy np. nie dostał "ludzkiego " jedzenia. Zawsze towarzyszył nam przy posiłkach, a jeśli jadłam jogurt to MUSIAŁ dostać kubeczek do wylizania, uwielbia zwłaszcza monte:))) Gdy zachorowałam, leżał przy mnie chodząc jedynie do kuwety lub coś zjeść. Rozweselał swoimi minami gdy było mi smutno. Jest mrucznikiem- czasem tak głośnym że słychac go w całym domu. Uwielbia drapanie za uszkami, pod brodą i głaskanie po brzuszku i wewnątrz łapek....
I teraz ten mój najlepszy przyjaciel umiera, czuję to....
Tydzień temu zachorował: ostre wymioty, cuchnący mocz, wypadanie sierści...Weterynarz, antybiotyki, badania i diagnoza: zakażenie pęcherza,torbiele i guzy na nerkach, cechy marskości wątroby, wyniki bardzo złe. Podjęliśmy leczenie wierząc że mu pomożemy. Dostaje kroplówki i koktajl leków. Ale nie chce jeść, a od 5 dni nie był w toalecie, nie załatwia się, wymiotuje....Ma wenflon w łapce, który widocznie mu przeszkadza, próbuje go " strzepnąć".Od wczoraj cewnik. Weterynarz stwierdził że musimy podjąc decyzje co robić dalej. Na razie jest obok mnie gdy to pisze, leży i patrzy na mnie- a jego oczy wyrażają ogromne cierpienie. Wiem że miks jego chorób jest ogromny, wiem że może powinniśmy go leczyć....Każda wizyta w lecznicy to dla Gerwazego stres, cały się trzęsie, miauczy rozpaczliwie i woła pomocy, nie rozumie czemu jest kłuty igłami i czemu jest przez nas trzymany w celu podania leku...To boli patrzec na niego w takim stanie....Dziś po południu mamy wizytę na dalsze kroplówi, maja też przyjść szczegółowe wyniki badań....ale patrząc na niego serce mi sie kraje i nie wiem czy mam go leczyć dalej i próbować czy też pozwolić mu odejśc...Mąż mówi że nie możemy myśleć o sobie i być egoistami i narażac go na dalszy ból i strach....
To mój pierwszy kot. Designerski- haute cuture- bo drugiego takiego nie ma na świecie. Ukochany i wypieszczony...Dzięki niemu jestem lepszym człowiekiem, po prostu.
Wybaczcie proszę ten wątek i w tym miejscu, ale bardzo potrzebuję się "wygadać".