No odjajeczenie to narazie pieśń daaaalekiej przyszłości. Sęk w tym, iż on był słodziak, milusi i nagle.... taka agresja, polowanie na nas. I na koty. Takie, żeby dopaść i uszkodzić. Staramy się go pacyfikować w miarę możliwościa, ale mam wrażenie, iż zabrnełyśmy w ślepą uliczkę. Bo jak (wzorem TanudY

) trzymamy go w polarze i uspokajamy, to czuć takie napięcie, bo nigdy nie wiadomo czy on nie wyskoczy i nie drapnie w twarz. Skąd u niego nagle taka złość na ludzkie twarze.... tego nie wiem....
Same wiecie, napięcie rodzi kolejne napięcie - a koty to fantastyczne barometry nastoju....
Poczytam o obróżkach
W zasadzie on już powazniejszych dolegliwości powypadkowych nie ma. Funkcjonuje w miarę normalnie, aczkolwiek na szafkę, taką 70-80 cm to mały kartofel wskoczyć nie potrafi. Generalnie to bedzie raczej kot podłogowy

A kółka kręci tylko nad miską z jedzeniem i to się raczej nie zmieni. Byłam u innego weterynarza, który na moja informację o wypadku Michałka, zapytał od razu: czy trafia do miski? To ponoć symptomatyczne dla uszkodzeń móżdżku i zostaje na zawsze
