Teraz historia właściwa. W poniedziałek (15.10) odebrałam telefon, z pytaniem czy mogę zejść przed dom bo są 3 małe biedy, a właściciele nie bardzo wiedzą co robić. Kociaki w wieku około 4 tygodni zostały najprawdopodobniej zabrane matce i podrzucone do warsztatu, który wynajmuje właściciel (ludzie, którzy je podrzucili liczyli prawdopodobnie na to, że nikt ich nie znajdzie, bo ostatnio pan A. rzadko bywał w warsztacie, ale kiedy przyszedł to miauczenie było głośniejsze niż dźwięk maszyn, więc telefon do żony i kociaki trafiły pod nasz wspólny dach). Kotki małe (ok. 400 g każdy), zaropiałe oczka, wzdęte brzuszki. Decyzja mogła być tylko jedna - w samochód i do weterynarza. Okazało się, że kociaki to 2 dziewczynki i jeden chłopak. Posiadały bogate życie wewnętrzne i zewnętrzne (pchły, świerzbowiec, robaki w brzuchach). Dostały antybiotyk, krople do oczu, maść do uszu i przykazanie, żeby jeździć z nimi co 2 dni póki co na kontrole (byłyśmy w poniedziałek (odrobaczanie zewnętrzne), środę (pierwsze odrobaczanie wewnętrzne) i jedziemy dzisiaj - teraz prawdopodobnie dostaniemy dłuższe dyspozycje i następna wizyta dopiero za tydzień).
Zdjęcia poniżej są z wczoraj wieczora - kotki wyglądają dużo lepiej, bardzo poprawiły im się oczy i sierść.
Mieszkają sobie w kotłowni (ze względu na zdrowe koty w obu domach), gdzie mają bardzo ciepło. Same jedzą saszetki i paszteciki - z suchą karmą jeszcze nie eksperymentowaliśmy. Problem jest z piciem z miski, trzeba je poić strzykawką. Wypróżniają się do kuwetki. Są bardzo żwawe, bawią się ze sobą i turlają piłeczkę. Wzięte na ręce mruczą i szukają miłości

Wg pani Wet do adopcji mogą iść już po 5 listopada - póki co trwa zakrapianie oczu i czyszczenie uszu. Jako, że nie mam zupełnie doświadczenia z szukaniem domków (ja to z tych co przygarniały, a nie wydawały) bardzo proszę o pomoc i wskazówki. Zaznaczam, że ze względu na swoją obsesję w grę wchodzą tylko domki niewychodzące.
Może ktoś się zakocha, tak jak my?







