Do samych pazurków to ja też kota do weta nie zaprowadzę. Przy okazji się go dopadnie. Szkoda mu taki stres fundować.
Przejazdy tak, oczywiście. Do półtorej doby (najwyżej) proszę o opiekę zakoconego parą perskich książąt kolegę a na dłużej bezwzględnie zabieram kota ze sobą. Drapaków, kuwet, żwirku, jedzenia i miseczek na jedzenie to już jest trzy komplety - pozostawione tam gdzie kota lubią. Tam gdzie nie lubią - nie bywamy.
Do tej pory wystarczał jeden transporterek (bo Albert szelek nie cierpi) - no to się kupi drugi. W końcu jakiż to problem? Albert w podróży strasznie lamentuje, ale po zaparkowaniu na podwórku od razu się uspokaja. W domu - własnym, czy zaprzyjaźnionym natychmiast odnajduje znajome kąty i czuje się jak... No jak w domu. On nie ma stresów związanych z chwilową zmianą miejsca pobytu - on po prostu nie lubi samej jazdy samochodem. Odiś jest cichutki, zrównoważony i nawet nie czuję, że wiozę kota. Wrrróć! Nie słyszę, nie słyszę! Bo wyczuć się daje. Czasem.

Od teraz to będzie śmiesznie jak będę jechał z tymi towarzystwem w dwóch pudłach na tylnym siedzeniu. Uuuch! Czekam na najbliższą kontrolę drogową...
