Wiem, że schron to praktycznie wyrok.
Żyją, ten najsłabszy też, mniej je, jest mniej żywotny, więcej śpi, zobaczymy.
Kolejna fundacja pisze, ze z przykrością odmawia, ale nie może pomóc.
Weterynarz mówi, ze maja tak pod 4 tygodnie, ale same na razie jeszcze nie potrafią jeść, najwiekszy próbuje coś chwytać pysiem, ale to jeszcze chwila zanim załapią o co chodzi z tą miską.
Dostały antybiotyk, przeciwpchelne "cóś", bo maszerowały po nich niezliczone roje, kontynuacja antybiotyku przez tydzień.
Do schroniska w sumie nawet nie dzwoniłam, ale podobno też nie chcą przyjmować takich malizn, bo są bez szans.
Muszą być od jakiejś dzikiej kotki, bo fucząco zaczepne są bardzo.
Dziewczynka i dwóch chłopaków, tak, jak myślałam, tyle, że nie w tej konfiguracji, co myślałam
Czarne to panienka, buro-biali chłopcy.
No co mam zrobić, pojadą ze mną jutro do pracy w terenie 250 km., ubłagałam przewóz całej piątki. Cudem się w ostatniej chwili zadziało, że jest to możliwe.Tyle, że jesteśmy zdani na siebie, jakby się coś działo, to nie mam możliwości podjechania do weterynarza. Zobaczymy czy ten układ w ogóle sie sprawdzi.
Mają u mnie dwa tygodnie, w ostrych porywach do trzech, potem wyjeżdzam w inne miejsce, z inną ekipą i tam już nie mogę trzymać zwierząt, moje dwa idą na przechowanie, z maluchami absolutnie nie będę miała co zrobić.
Na razie są zupełnie "niewyjściowe" do ogłoszeń.
Gdyby ktoś się zastanawiał to mój był znaleziony w takim samym stanie, jest bardzo podobny do tych buro-białych,
naprawdę niewiele trzeba i można sobie wyhodować wcale ładnego kota i jeszcze mieć z tego odrobinę satysfakcji.
Na zachęte zdjęcie.
