Kontynuuję moją opowieść o zaginionej dzikiej, ulicznej koteczce Ogryni, cudem odnalezionej po prawie 5-cio miesięcznych poszukiwaniach.
Poprzednia część wątku jest tu: viewtopic.php?f=1&t=139519
Przypomnę, że mam w domu cztery dzikie kociny zabrane z ulicy. Gdybym ich nie zabrała, prawdopodobnie by już nie żyły, bo nowy właściciel posesji, na której znajduje się dom i ogród, w którym przez ponad 30 lat żyły bezdomne koty - wydał im totalną wojnę. Zresztą nie tylko kotom. Obawiam się, że z ogrodu musiały się wynieść bytujące tam jeże i łasica. Tam też straciła życie wspomniana wyżej Justynka. Nie wykluczone, że została otruta......

Tu na zdjęciu nierozłączne Ogrynia i Babunia.

A tutaj Rysio (z lewej) i Tosia, też zawsze razem.