Nie jest w typie rasy, ruda, czy choćby tri.
Jest (jeszcze) zdrowa.
I - niestety - jest zwykłą, burą, młodą kotką.

Pojawiła się pod blokiem wiosną. Myślałam, że jest czyjaś, choć wychodząca, bo taka czyściutka, ze zdrowymi oczami, uszkami, przymilna. Na 99 procent wysterylizowana - przez te pół roku nie miała objawow rujki ani ciąży.
Ale nawet wychodzący kot nie spędza, niezależnie od pogody, całej doby na zewnątrz.

Nie śpi noc w noc w takim miejscu.
Nazwałam ją Niteczka, bo jest chudziutka i jak nitka próbuje owinąć się wokół luddzkiego serca. Podbiega do każdego i prosi o przytulenie.

Próbuje się dostać na parterowe balkony.
Ale nikt jej nie chce.
Zaprzyjaźniła się z wychodzącym kocurkiem z mojej klatki schodowej. Jego opiekun nawet myślał o jej przygarnięciu, wpuścił ją kilka razy do domu - ale zmienił zdanie. Teraz wieczorami wychodzi, żeby wezwać rudzielca na noc. Pierwsza przybiega jednak bura Niteczka i radośnie kręci ósemki wokół nóg człowieka. A człowiek bierze na ręce swojego pupila i niesie go w ramionach do domu.

Niteczka zostaje sama i tylko patrzy przez szklaną szybę, jak znika nadzieja na noc spędzoną w cieple, w pobliżu ludzkich rąk.
Potem wraca tu:

I następnego dnia znów czeka

Jeszcze nie wie, że dla zwykłych, burych kotek czekanie nie ma sensu. Że zwykłe bure kotki, choć kochają ludzi i lubią inne koty, nie mają szans.
Zagęszczenie kotów i ludzi w moim małym mieszkaniu wyklucza wzięcie jej na tymczas. Mogę ją nadal karmić, mogę postawić jej budkę, odrobaczyć i odpchlić. Mogę ją ogłaszać.
I mieć nadzieję, że dożyje następnej wiosny.