Żaden z jeży, który do mnie trafił (a trochę się ich przewinęło

) - nie był zapchlony. Natomiast w tym roku poważnym problemem są kleszcze. Ciągle je wyciągam z jeży, co nie jest proste, bo jeże mają chyba bardziej delikatną skórę i dotkliwiej odczuwają usuwanie. No i nie można zastosować haczyka, który u psów sprawdza się super. Co dziwne, w tym roku na żadnym z naszych psów nie było kleszcza.
NIGDY nie stosuję żadnych środków u jeży osłabionych i chorych - tylko ręczne usuwanie pasożytów zewnętrznych. U zdrowych stosuję Frontline, który jest podobno zabójczy dla jeży, ale nasze jeże na szczęście o tym nie wiedzą i mają się dobrze. Z tym, że stosuję tylko preparat w sprayu, który jest słabszy w działaniu i zmniejszoną dawkę, którą powtarzam za dzień lub dwa. Przez jakiś czas, z kleszczami jest spokój.
Powiem otwarcie, że sama pierwszy raz pryskałam jeże z duszą na ramieniu, bo miałam przed oczami informacje z sieci. Wcześniej jeżurstwo zabezpieczała Pani Doktor, a ja nawet nie pytałam czym. Ale po tym jak trafiła do nas Ziva, odkarmiana według wskazówek z tych stron, powiedziałam sobie, że będę wierzyć tylko Pani Doktor - jeśli mówi, że środek jest bezpieczny, z pewnością to sprawdziła. Wkurzam się na Zivę i piszę, że jest zołzą, ale wiem, że to mówi nie ona, tylko choroba. Też chciałaby grasować chaszczach, a nie może
Zbieram się paść Cypisa. Dziś znów wyglądał niewyraźnie, ale przeniosłam go do zagródki, żeby miał więcej miejsca. Straszne jest takie zaglądanie do zwierzaka, żeby sprawdzić czy jeszcze żyje i czy będzie w kogo wtłoczyć jedzonko. A miał być prostym pacjentem ...
