W sobotę minęło osiem tygodni. Nieobecność Kaśki boli jak świeża rana. Wciąż jest wszędzie. Wszędzie jej nie ma...
Była taka maleńka, a zajęła tyle miejsca.
Ciągle widzę, jak idzie sobie przez pokój, z minką niezależną, dumnie zadartym złamanym ogonkiem, z godnością zarzucając przetrąconym tyłeczkiem.
Maleńki, Wielki Ktoś.
Lubiła leżeć na stole. Położyłam jej tam ulubioną podusię. Któregoś z ostatnich dni Maniek zajął jej miejsce. Wskoczyła na stół i zaczęła układać się obok poduchy. Maniek spojrzał na nią i zsunął się na stół, tylko głowę oparł na posłanku i Kasia mogła ułożyć się tak, jak lubi. Przez wiele dni potem kładł się w ten sposób - opierał tylko głowę na brzegu poduszki. W końcu wyniosłam ją na balkon, żeby nie zwariować.
Zezolek zaczęła pić wodę w taki sam sposób, jak Kasia. Z psiego poidła. Jest bura. Serce przestaje mi bić za każdym razem, gdy to widzę.
Ostatnie zdjęcia Kaśki. Sekundę wcześniej pili jednocześnie z psem. Nie zdążyłam złapać na czas aparatu...


Uzupełniłam pierwszy post. Dopisałam ostatnie wydatki i Wasze dary. Jeśli kogoś pominęłam, proszę dać znać i z góry bardzo przepraszam. Z rozliczeń zostało 40 zł. Proszę darczyńców o dyspozycje.
Bardzo dziękuję, że byliście przy nas. Nie dałabym rady sama. Nie tylko finansowo.
