Otóż mój synek ma za sobą pierwszą wysterylizowaną kotkę!
Moje dziecię ma prawie 5 lat i w tzw. dyżurującym przedszkolu spotkał kotkę. Kotka miała duży brzuch, więc powiedział przy pani wychowawczyni, że potrzebuje operacji by długo i szczęśliwie żyć. Wylądowałam na dywaniku u dyrektorki przedszkola i... no lada moment ołtarz mi postawią. Bo nie wiedzieli, że można jak jest w ciąży, bo jakaś pracownica miała się tym zająć i niby podawała tabletki, ale od miesiąca się zbierała by popytać o sterylizację, bo koszty kto by pokrył, wystarczy, że karmią (karmę kupują w ilościach wręcz hurtowych), kotka rozpieszczona - tylko mokre je.
Sterylka aborcyjna moim zdaniem się szykuje, jedyna osoba do przeforsowania w przedszkolu, to pani, która miała się tym zająć... Stoimy na placu przed przedszkolem (ja, dyr. opiekun, pani z kuchni, pani salowa, pani wychowawczyni i pani X), dywagujemy jak ją złapać, a pani X do mnie, że jaką ma gwarancję, że ja zrobię z kotem to co deklaruję? Że co ja zrobię z kotem naprawdę?

Jej najbliższy opiekun w przedszkolu złapał ją i zawiózł mnie z nią do weta (a to około 5 km!). Wet powiedział, że organizm już przygotowywał się do porodu, ostatnie chwile i 5 kociąt by było! Kicia spędziła u mnie noc, teraz jest u forumowej ilgatto, a ja mam kilka godzin na zamknięcie łazienki, bo jutro wprowadza się do naszej. A w poniedziałek wraca do przedszkola. Oczywiście robimy zdjęcia i ogłoszenia, licząc na cud. Kicia jest piękna, czarna i grzeczna.
A synek jest bardzo dumny, opowiadał wszystkim, że kotkom weterynarz robi dziurę w brzuchu i potem zaszywa, nakleja plasterek i potem kot jest zdrowy i szczęśliwy... Lekko to przerażało na początku wychowawczynię, ale jak wytłumaczyłam na jakim etapie stoi z uświadomieniem n/t sterylizacji/kastracji to im ulżyło
