Zostałam zaproszona na ten wątek jako "guru od zaginionych kotów"
Przeceniacie mnie, ale chętnie podzielę się moimi doświadczeniami.
Przypomnę, że ja poszukiwałam dzikiej kotki, która nigdy nie mieszkała u człowieka, była tylko dokarmiana przeze mnie przez 3 lata w sąsiadującym z moim domem ogrodzie a przez moją sąsiadkę trochę dłużej.
Losy kotki tak się potoczyły, że gdybym jej nie postanowiła zabrać do domu, to kotka najprawdopodobniej straciłaby życie. Niestety następnego dnia kiedy została złapana - uciekła.
Dodatkową trudnością było to, że uciekła nie z miejsca gdzie żyła przez całe swoje życie, lecz z innej dzielnicy do której została przetransportowana na okres kilku dni, żeby "odtajała" bo była bardzo brudna i zapchlona.
Delfinka mnie niestety nie pomogła. Kotka uciekła w nocy z piątku na sobotę, delfinka mi powiedziała, że jeśli nie znajdzie się do środy, to się już nie znajdzie.
Nie przyjmowałam do wiadomości żadnych argumentów, że kotki nie odnajdę. Jestem skrajną życiową pesymistką, tu jednak uparłam się że kotkę odnajdę choćbym miała jej szukać do mojej śmierci.
Przez pierwsze 49 dni jeździłam w miejsce zaginięcia, stawiałam ulubione jedzenie, wołałam i kiciałam i nic. Delfinka także chodziła i szukała, czasem miałyśmy wrażenie że jest może jakiś ślad, ale ten się wkrótce okazywał być nie tym na co czekałyśmy.
W okolicy zaginięcia do skrzynek pocztowych mieszkających ludzi w okolicy trafiły ogłoszenia.
Dodatkowo oblepiłyśmy ogłoszeniami całą niemal okolicę.
Stale jeździłam i uzupełniałam ogłoszenia.
Delfinka niedługo po tym informowała mnie, że wg niej kotka nie żyje, ja się z tym nie zgadzałam, w końcu twierdziła, że nigdy do mnie nie wróci, bo nie chce być odnaleziona.
Nie przyjmowałam tego do wiadomości.
Te informacje wynikające z niekonwencjonalnych metod poszukiwania kotki, plus moja niewiara w to, co mi przekazywała Delfinka zmobilizowała mnie do pójścia do prawdziwego jasnowidza.
Dodatkowo nawiązałam przez forum kontakt z jeszcze dwoma osobami, posługującymi się metodami niekonwencjonalnymi i cała trójka twierdziła, że kotka żyje.
Bardzo długo nie było żadnych informacji, potem bywały telefony, a to ktoś chciał oddać kota, może wezmę, bo skoro mi mój zaginął, a to znowu informacje że ktoś widział kota czarnego, albo białego, albo martwego - ja szukałam kotki burej.
Zawodowy jasnowidz wskazał mi miejsce pobytu kotki, które wydało mi się niedorzecznym. Bardzo daleko od miejsca zaginięcia. Jednak pojechałam tam i porozklejałam ogłoszenia. I tak jeździłam w te wszystkie miejsca co kilka dni i zerwane ogłoszenia uzupełniałam, wręczałam przechodzącym ludziom, pytałam czy znają karmicielki z okolicy, nawiązałam z nimi kontakt i osobisty i telefoniczny.
Jeździłam najczęściej nocą, tak mi pozwalał czas, jednak nocą widzi się dużo kotów, bo wtedy jest cicho i wychodzą ze swoich kryjówek. Spotykałam ich wtedy wiele na swojej drodze. Jednak nigdzie nie było mojej Ogryni.
Tak działałam przez 4 miesiące.
W końcu po 4 i pół miesiąca zadzwonił upragniony telefon. Zadzwoniła pani z informacją, że zobaczyła wiszące ogłoszenie, (powieszone tam gdzie mi wskazał jasnowidz) przechodziła tamtędy przypadkowo, i wydaje się jej, że dokarmia taką kotkę jakiej szukam od kilku miesięcy w pewnej piwnicy.
No i to była moja ukochana Ogrynia. Od 25 lutego mam ją w domu.
Reasumując: ogłoszenia i jeszcze raz ogłoszenia. W odległych miejscach od miejsca ucieczki.
Nawet tych niedorzecznych. Konieczne nawiązanie kontaktów z karmicielkami. Ja pytałam osoby wychodzące z różnych budynków, czy spotykane na ulicy, czy nie wiedzą czy w tej okolicy ktoś dokarmia koty. Czasem ludzie wiedzieli, podpowiadali gdzie i o której godzinie. Jeździłam tam i starałam się nawiązać kontakt. Pomagały mi także w tych kontaktach dziewczyny z tego forum.
Dalej: nie wolno stracić wiary. Trzeba wierzyć, że kotka się odnajdzie i nie wolno dopuścić myśli, że może być inaczej. Nie zaprzestawać poszukiwań, tylko szukać do skutku.
Delfinka odnalazła swoją kotkę po 5 latach i 79 dniach.
Rozlepiać ogłoszenia w całym Olsztynie, nawet w odległości paru kilometrów od miejsca ucieczki.
Moja Ogrynia zawędrowała niewiarygodnie daleko. Przemierzyła serce Warszawy, jeden z najbardziej ruchliwych punktów w mieście, gdzie krzyżują się linie tramwajowe i autobusowe, a żyła w spokojnej dzielnicy, gdzie nie jeździły ani tramwaje ani autobusy a i ruch uliczny był prawie żaden.
Trzymam kciuki i za Was też trzymam. Za Waszą wiarę w odnalezienie i za wytrwałość.
W to że kotka sama wróci - raczej nie wierzę. Chyba była zbyt krótko w swoim nowym domu. Może kręci się gdzieś blisko, tak też się zdarzyło z zaginionymi kotami. Trzeba natomiast przyjąć także wariant mniej korzystny, że wędruje i jest gdzieś daleko. Moja wędrowała cały czas przed siebie, dopóki nie znalazła sobie miejsca, w którym się zatrzymała i w którym dostała coś do jedzenia.
Wtedy tam zamieszkała (w piwnicy), była dokarmiana przez dwie karmicielki i dzięki nim i ogłoszeniom moja Ogrynia się odnalazła.

za powodzenie akcji poszukiwawczej. I wierzę, że zakończy się sukcesem.