wchodze dzisiaj do domu po 9 godzinach nieobecnosci, otwieram drzwi i slysze jaki halas. Wchodze do mieszkania, cisza i jak zwykle wolam kociaki, przychodzi Lunka z napuszonym ogonem i dziwnie sie zachowujaca, wolam Klare - nie ma ! Wolam i szukam przez 20 minut - nic. Lunka wchodzi pod piec wiec mysle - tam jest drugi kociak. Ale nie odpowiada i nie wydaje zadnego dzwieku....
Wyobraznia podpowiada masakryczne scenariusze - spadla bo sie czegos wystraszyla, zlamala lape albo gorzej, w strachu uciekla miedzy piec a sciane i tam sie zaklinowala, albo miala zawal i juz nie zyje AJJJJJJJ. Kolejne minuty a ja blizej zawalu a w wyobrazni rozbieranie pieca /kto mi to zrobi JUZ, NATYCHMIAST?/
Ide do sasiada po latarke, zeby sprawdzic czy tam faktycznie jest Klarcia, wracam z latarką ...... i Klara cala i zdrowa lazi
UFFFFF nic sie nie stalo a ja jednak zawalu nie dostalam
Klara nadal chodzi bardzo wystraszona po mieszkaniu, z nieufnoscia patrzy na moj lozko, ktore zawsze bylo ukochanym miejscem zabawy i azylem do snu.
Co tu sie stało ?? Na łozku znalazlam tylko rozszarpaną papierowa torbę, ktora do wczoraj byla w calosci i bawily sie nia.
Nie mam pojecia co je tak wystraszylo....
No juz mi lepiej



