Mamy już 7-letnią, rozpieszczoną kotkę, która nie toleruje obcych, zarówno ludzi, jak i zwierząt. Swoją niechęć manifestuje załatwianiem się na dywany, pościel itp. Jest wystraszona, traci apetyt. Na małego syczy i chce go bić. Kocurek jest więc zmuszony przebywać w jednym pokoju z balkonem. Do naszej kotki jest nastawiony pozytywnie, ale wszelkie podejmowane przez niego próby zaprzyjaźnienia się z nią kończą się niepowodzeniem. Dodam, że nie jest to nasza pierwsza próba "dokocenia", ponieważ rok temu przez kilka dni opiekowałam się czterotygodniowymi kociętami, a wcześniej przez kilka lat mieliśmy dochodzącego kocurka, i za każdym razem reakcja naszej kotki była identyczna, straciłam już więc nadzieję na to, że może zaakceptować jakieś inne zwierzę. Ten dochodzący kocurek pojawiał się u nas raz co parę dni, aby się najeść i wyspać. Przesiadywał tylko na balkonie, a naszą kotką ani resztą mieszkania w ogóle się nie interesował - dzięki temu udało się zwierzęta odizolować i po krótkich dąsach ze strony naszej kotki problemy minęły. Nie wyobrażam sobie jednak izolować w ten sposób malucha, który aż się pcha do drzwi, aby zwiedzić mieszkanie

Kolejnym utrudnieniem jest fakt, że od przyszłego tygodnia musimy zaopiekować się chorą babcią - moja mama wraz z siostrą dzielą się opieką nad babcią, biorąc ją do siebie na pół roku - i babcia zamieszka w pokoju balkonowym. Babcia porusza się na wózku inwalidzkim, i mimo najszczerszych chęci nie potrafiłaby utrzymać porządku w pokoju pod naszą nieobecność - a kotek musi mieć w tym pokoju cały swój ekwipunek, łącznie z kuwetą i miskami. Moi rodzice pracują pełnoetatowo, ja natomiast studiuję kierunek, który wiąże się z odbywaniem częstych praktyk terenowych. Drżymy więc z mamą w obawie, jak babcia poradziłaby sobie 8 godzin dziennie z dwoma nielubiącymi się kotami. Babcia bowiem ma sporo różnych schorzeń i potrzebuje spokoju.
Kocurek jest prześliczny, inteligentny, szybko się aklimatyzuje, uwielbia być głaskany, jest wprawdzie troszkę płochliwy, ale pochodzi z porzuconego przez matkę, zdziczałego miotu. Jak na takie "dzieciństwo" jest moim zdaniem bardzo przyjaźnie nastawiony do ludzi i wykazuje ogromną, wzruszającą wolę przetrwania. Nietrudno też zauważyć, że doskwiera mu brak towarzystwa innych kotów, bo bardzo chce zaczepiać naszą kotkę, a ona tylko wydaje z siebie pełne grozy warki i syki - niestety, z dnia na dzień jej agresja nasila się

Jest mi niezmiernie przykro, że nie potrafię małemu zapewnić odpowiednich warunków. Izolacja w jednym, małym pokoiku nie będzie dobra ani dla niego, ani tym bardziej dla babci. Natomiast moją starszą kotkę znam już na tyle, że niestety jestem w stanie przewidzieć jej zachowania. Przez nasz dom przewinęło się kilka kotów, a ona wszystkie traktowała z taką samą niechęcią, zaszywała się w kątach, odmawiała jedzenia i pieszczot. Od małego była "jedynaczką" i niestety chyba jest już za późno na zmiany.
Oddawanie malutkiego do schroniska absolutnie nie wchodzi w grę; do końca życia miałabym wyrzuty sumienia. Może mogłabym zajmować się nim w tym jednym pokoju, ale ze względu na babcię niestety wydaje się to wręcz niewykonalne. I wierzcie mi, codziennie płaczę nad losem tego kotka, bo on tak szybko mi zaufał, ociera mi się o nogi i chodzi już z podniesionym ogonkiem, a ja nie mogę zapewnić mu szczęśliwego życia, bo mój czarny zazdrośnik czyha tylko pod drzwiami i nie pozwala małemu nawet się przejść po przedpokoju...
Bardzo proszę o jakąś pomoc, wskazówkę, radę. Może istnieją jakieś przyzwoite azyle, może ktoś chciałby go przygarnąć? Przy odrobinie cierpliwości jego płochliwość odchodzi w zapomnienie, bardzo lubi się bawić, szuka kontaktu z człowiekiem. Ma dopiero 8 miesięcy, więc miałby jeszcze szansę doskonale zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu.
Pozdrawiam i czekam na waszą pomoc
