Wczoraj usiłowałam odłowić ciężarną kotkę, w dodatku kichającą tak, że słychać ją przez dwa podwórka.
No więc... Małe podwórko. Równolegle, w niewielkiej odległości od siebie dwa domy. Przed nimi ogródeczki, jedne ogrodzone, inne nie. Po prawej osiedlowa ulica, po lewej śmietnik i niewielki parking. Koteczka drobna, niewielka, pingwinek, trzyma się razem z niewiele większym, pełnojajecznym braciszkiem. Koty karmione są przez panią mieszkającą na parterze jednego z budynków. Podchodzą blisko, kocurek umie wskoczyć na parapet okna, koteczka nie i nie daje się dotknąć. Tyle wiem.
Pożyczam klatkę. Umawiam termin na Żytniej. Umawiam Panią Karmicielkę robiąc długie wykłady dlaczego trzeba, i że to dla dobra. Pani się zgadza, chce pomagać. Uprzedzam, że kotka powinna być głodna.
Nadchodzi dzień próby i zaczyna się farsa. Najpierw o 12 telefon, że kotka teraz już z tej strony co zwykle nie przychodzi, że będę musiała ją łapać w swojej piwnicy (w której nigdy jej nie widziałam, a mieszkam na innym podwórku

Nie poddaję się. O 20:00 dzwonię do drzwi z klatką, transporterem, mięskiem i pachnącą saszetką. Drzwi otwiera Mama Karmicielki. Oznajmia, że Karmicielka śpi, a kotka była o 19 i ona ją trochę nakarmiła.
Nie poddaję się. Nastawiam łapkę pod oknem. Obserwuje mnie Syn Sąsiada co nie lubi kotów.
19:15 Wstaje Karmicielka. Wychodzi ze swoim mięskiem. Kicia. W okolicy krąży pożądana para kotów. Namawiam Karmicielkę, żeby podeszła do klatki i wpuściła tam kawałek mięska. Koty mało zainteresowane. Z okna Mama Karmicielki komentuje, że do tego to ona nie wejdzie, że nie tak, że trzeba coś na kota rzucić, np. ręcznik, że ona to by... Siadam na pobliskiej ławce. Karmicielka co chwila kursuje dom - ławka - dom - ławka. Przynosi herbatę. Coś do herbaty. Papierosy. W czasie jednej z wędrówek kotka wchodzi za nią do klatki schodowej. Zrywam się żeby zamknąć drzwi. Kotka jest szybsza. Wybiega. W drzwiach klatki staje z komórką i głośno rozmawia Syn Sąsiada co nie lubi kotów.
21:30, już ciemno. Coraz mniej sąsiadów. Koty kręcą się przy klatce. Oba. Kocurek ociera się. Klatka się zamyka. Pusta oczywiście. Koty uciekają do ogrodzonego siatką i żywopłotem ogródka. Nastawiam ponownie klatkę.
- Już nie przyjdą - mówi Karmicielka.
- One już nie przyjdą, mówi (głośniej) Mama Karmicielki, która wyniosła właśnie Karmicielce koc, żeby nie siedziała na gołej ławce.
- I długo zamierzasz siedzieć tak na tej ławce? Zwariowałaś? Jutro do pracy!
22:00 Siedzimy na ławce. Z okna co jakiś czas łypie na mnie złym okiem Mama Karmicielki.
23:00 Nadal siedzimy na ławce, ale udaje mi się przekonać Karmicielkę, żeby poszła spać. Klatka ustawiona jest pod jej oknem, za krzakami, nie widać jej z chodnika.
00:10 Do klatki łapie się jeż. To przekonuje mnie, że nie mogę pójść spać i przyjść sprawdzić rano co się złapało. Wypuszczam jeża. Nastawiam klatkę.
00:30 Nie widzę żadnego kota, ale słyszę, że klatka się zamknęła. Pusta. W krzakach śmignęło coś całkiem czarnego i wystraszony czarno-czarny kot przebiegł przez jezdnię.
Nastawiam klatkę. Trochę siedzę, trochę spaceruję, podziwiam gwiazdy.
03:00 Zachodzi księżyc. Robi się chłodno. Widzę "naszą" kotkę. Truchta do śmietnika omijając klatkę.
03:30 Kotka wraca z wielkim, rudym, kocurem. Pewnie to sprawca ciąży. Idą razem w krzaki, w których stoi klatka.
03:34 W klatce miota się rudy kocur. Pingwinka wieje. Kiciam. Zatrzymuje się. Wypuszczam rudego. Z okna coś do mnie mówi Mama Karmicielki. Usiłuję ją uciszyć. Kotka nie ucieka. Wreszcie zgłodniała. Dokładam mięska. Odchodzę ostentacyjnie od klatki.
03:50 Wychodzi Karmicielka w zimowej kurtce. Niesie mięsko. Kotka biegnie za nią. Po rzuceniu kotce 2 kawałków na chodnik udaje mi się ją powstrzymać. Dokłada mięsko do klatki. Siada na ławce. Kotka idzie w kierunku klatki. Z okna wychyla się Mama Karmicielki.
- Ty zwariowałaś!!! W kapciach!!! Bez skarpetek!?!
Kotka ucieka. Przychodzi do Karmicielki na odległość 2-3 metrów i patrzy w oczy.
04:00 W domu na przeciwko otwiera się okno. Ktoś kicia. Pingwinka śmiga niczym strzała. Pojawia się Ręka, która wyrzuca jedzenie. Kotka ucztuje.
Poddaję się.
Zabieram zabawki. O 09:00 Dzwonię do lecznicy. Dają mi jeszcze jeden dzień. Mam złapać do jutra...
Ale jak???