ryśka pisze:Pisałam ostatnio w fundacyjnym wątku o Malcolmie, ale napiszę i tu...
Malcolm przeprowadził się do Krakowa i wrócił po 3 dobach - nie jadł, nie pił, nie sikał, nie mył się. Jednym słowem był w kompletnej rozsypce emocjonalnej. Baliśmy się o jego życie, stąd decyzja o powrocie.
Wieki całe nie zaglądałam do pumek, ale dzisiaj spędzam pierwszy od 7. miesięcy weekend w domu, więc szaleńczo nadrabiam zaległości.
Wszystko dlatego, że mam, a właściwie mogę już napisać: miałam 'autystycznego', patologicznie bojaźliwego kota, który nie kwalifikował się do zabrania ze wsi (gdzie się urodził i został porzucony przez 'opiekunów') do mieszkania w Wwie, więc ja miałam zaplanowany każdy weekend -kurs na wieś.
To jeden z kocurów z mojego 'czteropaku'- największy, najsilniejszy, najbardziej samodzielny, niezależny, nieprawdopodobnie łowny i...patologicznie bojący się człowieka.
Poniżej będzie hymn pochwalny na cześć
'FELIWAY'A', więc możesz opuścić czytanie i po prostu zastosować syntetyczne feromony. Cholera, to działa!
Nie chcę rozpisywać się o moich kocurach, dość, że z nastaniem ubiegłorocznej zimy dwa koty (największe pierdoły, kompletnie niezaradne kociaki) zabrałam do Wwy, a dwa pozostałe zimowały u mnie na działce, bo nie kwalifikowały się do zabrania. Właściwie to nie kwalifikował się tylko jeden-Maciek, ale był ogromnie zżyty z bratem (nakolankowym pieszczochem), więc zostały oba. Mieszkały w starej stajni, spały w ocieplanej budce, 4 miesiące poduszka elektryczna była włączona non-stop, a ja całą zimę jeździłam z żarciem do kotów -160 km w jedną stronę... Obłęd!
Zresztą to jest pierwszy weekend od 1,5 roku, kiedy ja, albo moja mama, nie pojechałyśmy do kotów na wieś. -Bo wszystkie koty mam w Wwie!
Uparłam się, że tej zimy kota zabiorę i dlatego każdy weekend, każde zwolnienie lekarskie, każdy wolny dzień poświęcałam dzikunowi i jego socjalizacji. Osiągnęłam tyle, że kot spał ze mną w łóżku, ale bez przesadnych poufałości, wzięty na ręce sztywniał z przerażenia, wył... Wpadał w popłoch gdy usłyszał choćby szum elektrycznego czajnika... Wiadomo było, że ryzyko zabrania go można podjąć tylko w ostateczności- gdy nadejdą ciężkie mrozy lub opady śniegu uniemożliwią mi dojazd na wieś.
Tydzień temu pojechałam jak zwykle z moimi dwoma 'warszawiakami' na weekend, na wieś- do reszty stada. Było -16'C, zamarzła mi woda w instalacji w domu, wiedziałam, że na następny weekend nie przyjadę bo prognoza pogody była koszmarna! Zdecydowałam, że to jest ten moment, gdy muszę zabrać wszystkie koty do Wwy.
Weterynarz, który znał tego mojego 'autystycznego' kocura sugerował, że kot może mi zejść na zawał podczas transportu. Maciek wył przez pierwsze 15 km, potem zamilkł, a ja nie wiedziałam czy nie wiozę już zwłok.
Dojechał żywy, jego brat natychmiast obszedł cały dom, uwalił się na środku stołu- no po prostu król życia, a Maciek...nawet nie chciał wyjść z transportera.
Żeby ułatwić Maćkowi aklimatyzację w nowym miejscu sterroryzowałam rodzinę: wypchnęłam ojca na drugą naszą działkę (a właściwie- zabroniłam mu wracać do domu

), w domu panował półmrok -nie pozwoliłam zapalać górnych świateł, nie pozwoliłam włączać pralki ani telewizora. Siostrzeniec i bratanica dostali zakaz wstępu do domu babci. Chodziliśmy na paluszkach.
W końcu Maciek wyszedł z transpoterka -szorując brzuchem po ziemi- w środku nocy. Nic nie jadł, nie sikał (zsikał się w transporterze podczas jazdy). Rano został zaskoczony w łazience i...wpadł w katatonię, przywarł do podłogi w brodziku i tak został na wiele godzin. No rozpacz!!!
Wróciłam z pracy, a kot -po 10 godzinach- leży w tym cholernym brodziku, w tym samym miejscu!!! Dalej nic nie jadł, nie pił, leżała taka przerażona szmatka. Kolejnego dnia powtórka- tyle, że cały dzień leżał wciśnięty pod szafką w kuchni. Tak było przez 3 dni.
Moja matka szykowała się na survival i chciała w tych arktycznych warunkach wziąć urlop, pojechać na wieś siedzieć z nim na działce.
Ale...
kupiłam dyfuzor Feliway'a i 'okadzanie' kota odblokowało mi mojego autystycznego Maćka! w ciągu jednego dnia!
No bez przesady, jeszcze nie wskakuje mi w objęcia, ale daje się głaskać, drapać za uszkiem i czochrać po zadku, przemieszcza się po domu, kąsnie jakieś mięsko podsunięte pod nos, a w nocy wymiata miski! Absolutnie inny kot! Pozwolił się obejrzeć mojemu ojcu, wytrzymał bazyliszkowe spojrzenie mojego brata. -Nie uciekł, wylegiwał się na tapczanie! Obaj panowie nigdy wcześniej nie widzieli Maćka (przez 1,5 roku!) bo kiedy przyjeżdżali na działkę kot nawet nie zbliżał się do podwórka, nie mówiąc już o wejściu do domu (kot znał i 'akceptował' jedynie mnie i moją mamę). Znali kota wyłącznie ze zdjęć i opowieści. Funkcjonował w naszym żargonie jako 'kryptyczny' kotek. Pozostałe koty nie dają się zepchnąć z kolan, owijają na szyjach jak etole -są potwornie rozpuszczone! A Maciek -twardziel- trzymał megadystans!
Gdybym wcześniej wiedziała, że za tak niewielką sumę mogę sobie kupić spokój (ja kupiłam Feliway'a za 135 zł, ale w Zookraku widziałam za -bodaj- 88zł?) i trochę zrównoważyć psychikę mojego dzikuna, to dawno bym to zrobiła. Ale nawet weterynarze nie dawali kotu szans. Żadnych! -Uznali go za przypadek beznadziejny!!!
Przepraszam za te epistoły, ale cieszę się jak idiotka, że tak wycofanego kota udało mi się przywrócić do żywych i gorąco polecam Feliway! Spróbujcie kocich feromonów (ja osobiście byłam sceptyczna)! Wiem, że teraz będę spryskiwała spray'em transporter i trzymała dyfuzor Feliway'a w mieszkaniu. Te koty puszczą mnie z torbami!
'Okadzajcie' Malcolma Feliway'em!
Za dziewczyny i za nowy domek Malcolma trzymam niezmiennie kciuki!
