W czwartek wysprzątaliśmy mieszkanie, ze szczególnym uwzględnieniem podłóg pod kanapą i łóżkiem, gdyż sądziłam, że Miodunka tam się zaszyje na dłuższy czas. He, he, he. O godz. 15 przyniosłam ją w kontenerku, koty się zbiegły, otworzyłam drzwiczki... Miodunka wyskoczyła jak z procy, zobaczyła to całe towarzystwo... rozległ się ostrzegawczy syk - 4MiGi uciekły przerażone. Miodunka zaczęła zwiedzać mieszkanie, wydając dziwne dźwięki - coś między gruchaniem gołębia i pohukiwaniem sówki: ho, ho, ho? Ho, ho - jakby mówiła, patrzcie państwo, co za salony! Tylko Miś Major poczuł się w obowiązku pełnić honory pana domu i biegał za nią, co chwila oprychiwany i pacany łapą. Po chwili poszedł na wycieraczkę sąsiadki, żeby przemyśleć sprawę, wrócił i znów biegał za Miodunką pomrukując przyjaźnie i miaucząc pojednawczo i błagalnie - prosząc o zabawę.
Pomału koty zaczęły wychodzić z kryjówek, ale nie chciały jeść. Norcia była bardzo zdenerwowana. Mika dostała histerii - zaczęła kwiczeć i prychać na rezydentów, gdy tylko przechodziły w pobliżu. Gacek prychał na Mio, na Mikę, tulił uszy i cofał się jakoś bokiem. Mio zobaczyła największą kuwetę i zaraz z niej skorzystała (a ja przytargałam jej kuwetę z kwarantanny, z jej używanym żwirkiem...).
W nocy spała z nami na łóżku - samotnie, a nad ranem urządzała biegi z Misiem Majorem.
Piątek: zdecydowana poprawa w normowaniu stosunków. Jeszcze trochę prychów, ale Mika przestała już histeryzować. Wszystkie koty zaczęły gwałtownie domagać się od nas miziania. Norcia uwaliła się na stole w moich ramionach i w ten sposób obejrzałyśmy Harry"ego Pottera w TV. Wieczorem zastosowałam swoją starą metodę zbliżania kotów przez zabawę (z moim udziałem) - rzucanie myszek i bieganie ze sznurkiem. Mio i Miś byli w siódmym niebie, reszta obserwowała to z uwagą z zajętych pozycji strategicznych.
Sobota: biegi na całego, pogonie za papierkami, myszkami, do Mio i Misia dołączyła Norcia. W ciągu dnia na łóżku wyleguje się Mio z Misiem, w nocy też oboje spali z nami. Dalsze zaznajamianie się - obwąchiwanie pyszczków, Gacek jeszcze prycha, ale bardziej proforma. Wyżarł całą karmę antyalergiczną Mio z miseczki i uznał widocznie, że ta sytuacja ma też swoje dobre strony. Mika spokojna, daje się miziać, a nawet cienkutkim głosikiem domaga się tego. W nocy harce na całego.
Niedziela: raniutko musiałam biec na zajęcia - i po raz pierwszy stwierdziłam, że 5 kotów plączących się pod nogami to jednak sporo... Cały dzień był spokojny, koty zaczęły jeść normalnie. W nocy wstałam, żeby iść do łazienki i co widzę: przed uchylonymi drzwiami siedzi Miś, za progiem, w odległości 10 cm - Mio - wpatrzeni w siebie i gruchający. Koniec świata, toż to miłość od dziecka! Pierwszy raz pospała z nami troszkę Mi-Norka.
Wnioski: sądzę, że Miodunka była przyzwyczajona do kotów w schronisku i nieźle musiała sobie tam radzić. Dlatego, pomijając pierwsze pół godziny, zachowywała się tak, jakby w naszym domu mieszkała od zawsze - bo tam były koty! Pomalutku ustala się hierarchia. Norcia jeszcze Miodunce ustępuję, ale mała też czuje przed nią respekt. Najważniejsze, że 4MiGi przekonały się, że przyjście Mio niczego nie zmieniło w naszych stosunkach i w sposobie ich traktowania - wszystkie były miziane, brane na ręce i przytulane.
I coś, co mnie zdumiało chyba najbardziej: ta babka proszalna, która udeptywała podłogę na kwarantannie (co było dość przykrym widokiem) - ani razu nie przebierała łapkami!
