Byłam wreszcie na rekonesansie pod hutą.Koty mają tam taki ogrodzony ,porosły trawą i krzakami placyk , nie ma żadnej bramki, nic, nie mam pojęcia dlaczego.Ogólnie jest tam straszny śmietnik, bo ludzie karmią koty, przynoszą różne pojemniki, które wpadają za ogrodzenie i nie ma jak tego wyjąć.Na zewnątrz jest porządna buda, z czymś w rodzaju ganku, zadaszonego i widziałam tam pojemnik z suchą karmą i wodę.Koty są grube, na pewno nie cierpią głodu, ale trzeba połapać i ciachnąć, potem wypuścić.Katalina obiecała pomóc, sama nie dam rady.Jest tam sześć kotów, piękna burania, nawet daje się pogłaskać, płochliwy burasek, trzy czarne z białymi znaczeniami na szyi, oraz...No właśnie.Takiego czegoś jeszcze nie widziałam.Czarny pyszczek, normalny, jak u każdego dachowca, popielata plama wokół szyi i bardzo, ale to bardzo puchate futro koloru zrudziałego.Tak, nie rude, ale zrudziałe.Płochliwe to bardzo, nie mogłam bliżej podejść.Zdjęć nie zrobię, bo tam nie wolno.
A teraz coś, co mnie wczoraj nieco zbulwersowało.Zadzwoniła do mnie znajoma ( forumowiczka !!) i zwróciła uwagę, aby nie wyłapywać kotów z działek, bo one tam mają dobrze.Chodziło o Mikę, bo to jedyna na razie działkowa kotka.Usłyszałam, że miała tam dobrze, że była podkarmiana i po co ją było zabierać? Na moje, że bez oczka, że potrzebna była operacja, że miała świerzb taki, że aż miała poszarpane uszka, ma białaczkę i że była NIE WYSTERYLIZOWANA była odpowiedź "no to co".Działkowe tak mają, ale są szczęśliwe.Zostałam uprzedzona, że jest też mama karmiąca maluszki i żeby przypadkiem jej nie zabrać. Kotki są na tyle oswojone, że bez problemu można je złapać i ciacnąć.Ale po co?
Usłyszałam też, że wolno żyjących kocurów nie kastruje się, że to zbrodnia.Czy tak? Może ktoś mi odpowie, bo ja na wolno żyjących znam się mało, trafiam zwykle na domowe, wyrzucone.