Tinka07 pisze:
listopad, 2006 r.
Tinkę, mojego niemieckiego tygryska, dostałam 1 listopada 1991 r. w prezencie od znajomego, który przywiózł nam tę trzymiesięczną kruszynkę od swoich przyjaciół ze wsi.
Tinka już od samego początku była niesforną i zaborczą kocicą. Pierwsze miesiące pobytu u nas upływały pod znakiem rujnowania całego mieszkania. Nic się przed nią nie uchowało; ani tapety, ani wykładzina podłogowa, ani moje ukochane rośliny doniczkowe, ani też nasze palce u nóg, które Tinka szczególnie sobie upodobała, kiedy we śnie przewracaliśmy się z boku na bok. Z tych też powodów mój mąż dał jej nowy przydomek: „Kadafi”.
Nasze cudowne i beztroskie życie zburzyła we wrześniu 1998 r. porażająca diagnoza: Tinka ma cukrzycę. Płakałam wtedy przez kilka dni. Myślałam, że to już koniec. Słyszałam coś niecoś o cukrzycy, ale nie u zwierząt! Nasz lekarz weterynarz ustalił dawkę insuliny, pokazał mi też jak dawać zastrzyki. Początki były bardzo trudne. Niestety, za duża dawka insuliny spowodowała u Tinki dwa razy niedocukrzenie (hipoglikemię). Z biegiem czasu, po zmniejszeniu dawki, wszystko się powoli unormowało, a ja nabrałam rutyny. Tak minęły pierwsze cztery lata. Tinka czuła się całkiem dobrze.
Następny cios spadł na nas we wrześniu 2002 r. Stan mojej kocicy był bardzo krytyczny. Kwasica ketonowa, która zaatakowała organizm, zmieniła moje nastawienie do całej choroby. Przez ponad dwa miesiące walczyłam samotnie o jej życie, bo nasz lekarz powiedział mi, że kot, który nie chce tak długo samodzielnie jeść, chce odejść.
Zmieniłam lekarza weterynarii, zaczęłam szukać na ten temat informacji w Internecie i w literaturze fachowej, nauczyłam się robić sama kroplówki i mierzyć cukier glukometrem, karmiłam Tinkę przez 2 miesiące strzykawką i przejęłam całkowitą kontrolę nad ustalaniem dawki insuliny. Udało się, Tinka wracała powoli do zdrowia, zaczęła sama jeść i w ciągu 3 następnych miesięcy wróciła do swojej starej wagi. Muszę przy tym zaznaczyć, że przejęłam również zupełną kontrolę nad karmą. Od tego czasu w karcie dań była tylko i jedynie karma mokra: np. Animonda clasic, Miamor, Leonardo i od czasu do czasu dla urozmaicenia pierś lub noga z kurczaka oraz surowa wołowina.
Po czterech miesiącach mierzenia cukru glukometrem stwierdziłam, że insulina, którą jej podaję, powoduje za szybkie i duże spadki poziomu cukru. Dzięki doświadczeniom i wsparciu wielu znajomych i przyjaciół z niemieckiego forum dla kotów cukrzycowych odważyłam się na zmianę preparatu. Efekty zastosowania nowej insuliny, w której pokładałam tak wielkie nadzieje, widoczne były już po kilku tygodniach. Insulina Hypurin Bovine Lente była dla organizmu Tinki istnym zbawieniem. Po kilku tygodniach kocica przestała chlipać nieustannie wodę, cofnęła się neuropatia, wyładniała sierść, wyniki laboratoryjne były bez zarzutu.
Nasze codzienne zmagania z cukrzycą nauczyły mnie wielu rzeczy, wychodzących poza wiedzę o tej chorobie. Miałam zresztą dużo czasu i mogłam sobie wiele wiadomości poukładać. Dzięki temu udało nam się przezwyciężyć każdy kryzys. Tinka oprócz cukrzycy nie miała innych większych problemów zdrowotnych. Ze wszystkim dało się jakoś żyć. Nerki były o dziwo zawsze w porządku, czasem tylko problemy żołądkowe, ale to u cukrzyków jest normalne. Z wiekiem przyszła spondyloza. No cóż, też musiałam coś wymyślić. Terapia laserowa, środki homeopatyczne i lampy z podczerwienią zawsze jakoś pomagały.
Wiosną 2006 r. Tinka przez trzy dni nie potrzebowała insuliny. Bardzo się tym zdziwiłam, bo coś takiego nie zdarza się u zwierzęcia chorującego przez wiele lat na cukrzycę. Muszę przyznać, że mnie to wręcz zaniepokoiło. Tinka miała przez ten czas również dosyć zmienny apetyt. Wprawdzie nie jest to czymś nienormalnym przy cukrzycy, ale mnie osobiście wydawało się, że ma to jednak coś wspólnego z procesami degeneracyjnymi kręgosłupa. Powtórzyłyśmy terapię laserową, ponownie wprowadziłam homeopatię i dwa razy dziennie naświetlałam Tinkę lampą.
Latem 2006 r. Tinka zaczęła dziwnie oddychać, wyglądało to na jakieś porządne przeziębienie. Natychmiast udałam się do lekarza weterynarii, który stwierdził infekcję dróg oddechowych. Po 10-dniowej terapii antybiotykami objawy jakby przeszły, więc się nieco uspokoiłam. Sytuacja powtórzyła się po kilku tygodniach - znów wizyta u lekarza, znów antybiotyki. Jednak coraz bardziej wątpiłam w tę diagnozę. Jeszcze w trakcie drugiej terapii antybiotykowej pojechałam sama na konsultacje do pobliskiej kliniki weterynaryjnej i poprosiłam o zrobienie rentgena. Okazało się, że Tinka miała cień na lewym płacie płucnym. Zaczęłam działać natychmiast. Kilka dni później pojechałam z nią na tomografię komputerową. Diagnoza potwierdziła moje wielkie obawy: pierwotny, pojedynczy nowotwór płuc. Zrobiliśmy więc biopsję aspiracyjną, żeby pobrać materiał do badań histologicznych. Chodziło mi przede wszystkim o możliwości leczenia, bo przy różnych typach raka stosuje się różne terapie (operacja i/lub chemoterapia, radioterapia, ewentualnie sterydy). Wyniki nie napawały optymizmem. Jedyną możliwością była lobektomia (wycięcie płata płucnego). Niestety, podczas badań przedoperacyjnych jamy brzusznej w weterynaryjnej klinice uniwersyteckiej w Monachium okazało się, że Tinka ma przerzuty na wątrobie. Lekarze potwierdzili, że rakiem pierwotnym jest rak płuc, który te przerzuty spowodował.
Co miałam robić? Operacja w takich okolicznościach nie miała najmniejszego sensu. Zabrałam ją z kliniki (do Monachium mam 220 km), przywiozłam do domu i postanowiłam pielęgnować tak, jak najlepiej potrafię. Wisiałam godzinami na telefonie. Konsultowałam wszelkie wyniki i możliwości terapii z wieloma lekarzami. Mam też zaprzyjaźnionych wetów w Monachium, którzy byli dla mnie osiągalni przez całą dobę. Tutejszym weterynarzom nie mogłam zaufać. Zresztą pomóc mi już nie mogli, no bo jak, jeśli nie mieli żadnego konkretnego pomysłu. Kazali mi podawać sterydy (prednisolon) i dawali Tince jeden miesiąc życia, najwyżej dwa. Ja jednak wiedziałam na 100 proc, że przy tym typie raka, jaki miała moja Kotka (karzinom), sterydy nie mają absolutnie żadnego pozytywnego wpływu na terapię. Tinka chorowała w dodatku na cukrzycę, więc jak mogłam podawać jej sterydy? Tymi środkami zabiłabym ją od razu. Niektórzy lekarze weterynarii uważają, że sterydy to stosowny środek w terapii paliatywnej (łagodzącej ból). Moi weci z Monachium powiedzieli mi, że to największa niedorzeczność, jaką kiedykolwiek słyszeli.
Tinka przeżyła od diagnozy we wrześniu 2006 r. do 20 lipca 2007 r. Dostawała na początku koci interferon (2 terapie), dawałam jej środki na regenerację wątroby (Denosyl). Na płuca stosowałam dwa razy dziennie inhalację sterydami (Flutide 125 mikrogram). Robiłam też 3 razy terapię środkami homeopatycznymi firmy Heel, którą konsultowałam bezpośrednio z firmą (terapia dla zwierząt, dostosowana do różnych rodzajów raka). Podawałam Tince codziennie olejek z czarnego kminku (sprowadzany przez jednego znajomego weterynarza z Syrii) i witaminy Xobaline (B12 i kwas foliowy). Czytałam kiedyś na forum miau, że witaminy żywią raka. To wielka bzdura. Raka żywią przede wszystkim węglowodany. Dieta powinna być w takim przypadku wysokobiałkowa. Czytałam wiele na ten temat i w każdym źródle przestrzegano np. przed suchą karmą, bo ta zawiera mnóstwo węglowodanów. Tinka tak i tak suchej karmy nie dostawała. Kupowałam jej często dla urozmaicenia wołowinę (nie miała już ząbków, więc prosiłam o jej mielenie) i dodawałam do niej kilka kropli oleju lnianego. Podawałam też kwasy tłuszczowe z grupy omega 3 i omega 6.
Tinka dostawała specjalny plaster przeciwbólowy (Fentanyl 25 mikrogram), który przylepiałam jej co 3 dni na wygolony kark, i co drugi dzień małą dawkę Metacamu (0,08-0,1 ml) w iniekcji. Tym ostatnim środkiem niestety chyba popsułam nerki. Ale co miałam robić? Doszłam do wniosku, że nic mi po zdrowych nerkach, kiedy moja Kruszyna powoli umiera i potrzebuje terapii paliatywnej.
Pod koniec marca 2007 r. okazało się, że wyniki kreatyniny są na granicy normy, mocznik był nieco podwyższony, fosfor też. No nic, pomyślałam sobie, trzeba będzie zająć się dodatkowo nerkami. W czerwcu wyniki się pogorszyły. Po raz pierwszy zauważyliśmy oznaki anemii. Zaczęłam podawać żelazo, po którym Tinka miała zatwardzenie. Trzeba było więc dołączyć do terapii od czasu do czasu laktuozę, w zależności od tego, jak wyglądał stolec. Wyniki krwi wskazywały również na niedoczynność tarczycy. Na początku lipca wyniki mocznika były o dużo lepsze, fosfor był znów w normie, kreatynina spadła dzięki podawaniu codziennych podskórnych kroplówek. Wszystko jednak zaczęło się powoli sypać. Najlepiej, jak do tej pory, radziłam sobie z cukrzycą, ale nad tym wszystkim innym nie potrafiłam już za bardzo zapanować. Nowotwór płuc z przerzutami na wątrobie i prawdopodobnie w międzyczasie na innych organach, niewydolność nerek (może tam też już zrobiły się przerzuty), anemia (jak się okazało nieregeneratywna) niedoczynność tarczycy... Niestety, w bardzo szybkim tempie zaczęło się wszystko wymykać spod mojej kontroli. Organizm Tinki przestał się bronić. Poziom żelaza we krwi wprawdzie się ustabilizował, ale nie to było powodem anemii. Hematokryt spadał na łeb na szyję, organizm Tinki nie produkował już retikulocytów. Nie pomogła erytropoetyna, którą zaczęłam podawać, aby pobudzić szpik kostny do produkowania krwinek czerwonych, nie pomogły też hormony na niedoczynność tarczycy. Musiałam puścić te wszystkie sznureczki, za które przez 10 miesięcy tak mocno pociągałam.
Nie jesteśmy Bogiem, nie jesteśmy też w stanie wyleczyć tego, czego wyleczyć się nie da. Jesteśmy jednak w stanie walczyć i dać zwierzęciu poczucie, że go kochamy i że nie opuścimy go w potrzebie. Ja właśnie starałam się z całej siły walczyć i zadziwiłam chyba wetów tym, że moja Kocica przeżyła z tą chorobą nie tylko 1 lub 2 miesiące, ale 10 miesięcy. Wiedziałam, że ta walka kiedyś nie będzie miała już najmniejszego sensu, czekałam jednak tak długo, dopóki Tinka nie dała mi znaku, że już nie chce, nie może.
Karmiłam ją przez dziesięć miesięcy odręcznie z małymi przerwami, kiedy działał Peritol. Zajmowało to nam rano i wieczorem po 3 godziny. Tinka dostawała insulinę i nie mogłam czekać, aż sama zechce coś skubnąć. Tak i tak by tego nie zrobiła. Kotka nie miała po prostu apetytu. Skuteczność Peritolu była coraz mniejsza. Nie mogłam go też podawać zbyt długo, bo Tinka po kilku dawkach robiła się niespokojna i zaczynała wyć. Wiedziałam, że jeśli nie będę jej karmiła na siłę, to wykończy ją z pewnością cukrzyca, spowodowana wahaniami cukru, i kacheksja. Tinka nie pluła, przyjmowała bez sprzeciwu pokarm, wciskany bokami do buźki. W czasie choroby tak i tak schudła, była jednak prawie do samego końca dosyć aktywna. Chodziła grzecznie do kuwety, nigdy nie załatwiała się pod siebie, chodziła chętnie po ogrodzie, jednak niestety na smyczy, bo bałabym się ją samą wypuścić. Latem siedziała pod drzewem lub pod krzakami w ogrodzie i cieszyła się każdym promykiem słońca. Nie wydaje mi się, że moją uporczywością zrobiłam jej jakąkolwiek krzywdę. Rozumiałyśmy się za dobrze, żebym nie mogła wyczuć tego, czego ona nie chce.
Tinka odeszła, mając 16 lat. Zdecydowałam się wtedy jej pomóc. Na dwa dni przed śmiercią w jej organizmie zaczęła zbierać się woda. Najpierw napuchła jedna łapka, następnego dnia druga. Pływało wszystko. Robiliśmy kompleksowe badania jeszcze kilka dni wcześniej i nic nie wskazywało na to, że wątroba produkuje za mało albumin. Tego dnia, kiedy Tinka dała mi znak, że to już, zadzwoniłam do swoich wetów z Monachium, którzy ostatnio przyjeżdżali do nas prawie co tydzień. Zbadali Tinkę dokładnie, potem jeszcze długo rozmawialiśmy na temat jakichkolwiek możliwości. Każda z nich, choć było ich niewiele, mogłaby przedłużyć życie mojej Kotki o kilka dni, najwyżej o tydzień i byłby to w dodatku wielki eksperyment. Nie mogłam jej tego zrobić, przecież nie tak się z nią umawiałam. Zdecydowałam się na eutanazję. Tinka zasnęła w domu na kanapie na moich kolanach. Po kilku minutach zauważyłam, że jej buźka jest cała mokra. Zorientowałam się jednak od razu, że były to tylko moje łzy...
Tak skończyło się 16 lat życia mojej Wielkiej Przyjaciółki, z których 9 lat to zmagania z cukrzycą i 10 miesięcy walka z nowotworem.
copyright by Tinka07
Piękna opowieść choć bardzo smutna
Ja dziś dowiedziałam się że moja Najukochańsza Kicia ma cukrzycę...
szukam, czytam i przyznam że się boję.








Dawaj Kajtkowi małe porcje. Dopóki wynik nie przekroczy 140 mg/dl, nie podawaj insuliny. Powyżej próbuj jedynie z mikrokropelką, tak jak to opisałam wcześniej.