


Ale po kolei:
Oto Mickey - czyli po prostu MIKI - rudy szkieletorek z białymi (chłe chłe) znaczeniami.


Mniej nieufny, ale na początku znacznie bardziej osłabiony. Był przerażonym, zastygłym w kamiennym bezruchu nieszczęściem. Tak, jak się go zostawiło skulonego w kąciku, tak leżał parę godzin i nawet nie drgnął. Nie chciało mu się nawet bronić przed dotykiem. Fatalnie zniósł odrobaczenie, które dostał w dniu wydania z Koterii - przez trzy dni lało się z niego obustronnie krwistą mazią z wijącymi się żywymi glistami - bałam się, czy przy swoim wyniszczeniu i wychudzeniu to przetrwa.


Nie chciał też na początku jeść - miałam wrażenie, że się poddał. Ale najgorsze już za nami





Apetyt w tej chwili ogromny, pojawiła się też chęć do zabawy i pierwsze oznaki miziastości!!! Miki wyraźnie ożywia się na widok człowieka (łudzę się, że nie tylko z powodu michy





Mikiemu przynajmniej można zrobić zdjęcia - normalnie funkcjonuje po wejściu przez nas do pokoju, gorzej nadal z drugim artystą...

Mortimer - czyli ofkors MORTI







Teraz już przynajmniej nie chowa się na szafie - wystarczy kącik za sofą... - ale w ten sposób można go głaskać, brać na ręce, przytulać. Nadal niestety przy pierwszej okazji zwiewa z rąk - ale już bez takiej paniki.


Na tym zdjęciu widać, jaki Morti jest jeszcze brudny - kiedyś wybieleje!


Chłopaki są młodymi kocurkami - mają ok. roku. Jak ich odkarmimy, przekonamy do ludzkich rąk, doleczymy, doczyścimy - będziemy ogłaszać i szukać im domu. Będą z nich jeszcze koty!!!!!!





