[*][*][*]Koty groszkowej - historia tragiczna :(((

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pt mar 09, 2012 19:49 Re: Zaginione-znalezione koty

meggi 2 pisze:Groszkowa nie gniewaj się to nie babcia to morderczyni, ja bym się już do takiej osoby nie odezwała w życiu. Ta osoba dała super przyklad swojej wnuczce i na pewno jeszcze latająca do kościoła co tydzień. Idz do tego weta i postrasz go , że zgłosisz to na policje, to potrójne morderstwo.
Biedne kociny. :(

Weta to nie ma co straszyć tylko trzeba zgłosić gdzie trzeba. Jeszcze gotów usunąć dane dotyczące preparatów usypiających z ewidencji, a powinien użycie mieć zarejestrowane.
Natalka [*] 17 lipca 2008, Sokółka [*] 22 lipca 2016 , Sierżant [*] 5 grudnia 2016 , Buras [*] 14 grudnia 2018, Agrest [*] 21 października 2019, Bura [*] 15 stycznia 2020, Skarpetka [*] 11 marca 2021, Merida [*] 7 stycznia 2023, Królewna [*] 21 lutego 2023, Colin [*] 27 maja 2023, Szuma [*] 19 lutego 2024, Pusia [*] 3 października 2024, Alan [*] 17 października 2024
Oddam starsze książki szkolne i akademickie
Wypożyczalnia łapacza - klatki-łapki i bytowe itp

piotr568

 
Posty: 6964
Od: Czw sie 30, 2007 17:42

Post » Pt mar 09, 2012 20:15 Re: Zaginione-znalezione koty

o matko jaki straszny finał.. Groszkowa bardzo współczuję :(
http://koty-nurmi.blogspot.com - moje kochane kociska :) zapraszam serdecznie do nas!

nurmi

 
Posty: 808
Od: Sob lis 20, 2010 10:14

Post » Pt mar 09, 2012 20:31 Re: Zaginione-znalezione koty

groszkowa pisze:Nie weterynarz, tylko jakiś rzeźnik... Ktoś taki nie zasługuje, żeby nazywać go weterynarzem. Nie wiem, dlaczego to zrobił, nie wiem, dlaczego moja babcia to zrobiła i nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zwalczyć to uczucie pustki i poczucie winy.

Weterynarza należy podać do sądu.
I bylby to również koniec jakichkolwiek moich kontaktów z babcią. Nie zasluguje na to.

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt mar 09, 2012 22:22 Re: Zaginione-znalezione koty

groszkowa pisze:Jeśli chodzi o Juniorka, Lucjana i Dżeksona - niestety mam wiadomości z pierwszej ręki. Zostali uśpieni tego dnia, kiedy w zaufaniu wysłałam ich do mojej babci. Weterynarz potwierdził.

Dziękuję za wsparcie i odwołuję poszukiwania.

Chłopcy, tęsknię za wami i przepraszam...

Dlaczego w tej wypowiedzi nie czuje zadnych emocji?

kya

 
Posty: 6513
Od: Śro mar 14, 2007 17:09
Lokalizacja: Szczecin

Post » Sob mar 10, 2012 0:36 Re: Zaginione-znalezione koty

kya pisze:
groszkowa pisze:Jeśli chodzi o Juniorka, Lucjana i Dżeksona - niestety mam wiadomości z pierwszej ręki. Zostali uśpieni tego dnia, kiedy w zaufaniu wysłałam ich do mojej babci. Weterynarz potwierdził.

Dziękuję za wsparcie i odwołuję poszukiwania.

Chłopcy, tęsknię za wami i przepraszam...

Dlaczego w tej wypowiedzi nie czuje zadnych emocji?


Może nie powinnam się wypowiadać - bo mimo, że śledzę forum od dawna to zarejestrowalam się dopiero wczoraj, ale... odniosłam identyczne wrażenie... Zero emocji - żalu smutku.. Jak ja bym się dowiedziała, że babcia (celowo użyłam małej litery) zabiła moje koty, to rozpacz, zal i wściekłość wylewałyby się z każdego kawałka mojego ciała. A tutaj nic... Ot - koty zostały uśpione, odwołuję poszukiwania...
Sprawą weterynarza, który ZABIŁBY moje zdrowe koty, przyprowadzone przez obca osobę - już zajmowałyby sie odpowiednie służby, a babcia... coż - usłyszałaby, ze już nie ma wnuczki - że sama ją zabiła wraz z moimi ukochanymi kotami... A tutaj od początku nie widziałam zbytniego zaangazowania w to, zeby wyciagnąć z babci informacje co zrobiła z kotami groszkowej. tylko ciągłe powtarzanie, ze babcia nic nie mowi...

Sorry - nie wiem czy źle oceniam, czy nie - wiem jedno - jakby krzywda działa się moim kotom, to stanęłabym na rzęsach, zeby im pomóc i dowiedzieć się co się stało. A wiem co mowię - bo walcząc o życie i każdy nowy dzień dla mojego ukochanego Iraczqa - potrafiłam przez 4 m-ce codziennie rano zwalniać się z pracy, zawozic go do lecznicy, a wieczorami odbierać, zeby chociaż noc spędził w ukochanym domu... Po Jego śmierci czułam taką rozpacz, że KAŻDY widział, że jestem załamana - nawet gdy próbowałam to ukrywać to sie nie udawało! A tutaj nie czuję nawet odrobinki smutku... Przeraża mnie to... Straciłam 2 koty - mimo że miały wszystko co mogłam im dać - nie wygrały ze śmiercią, mimo, ze oboje walczyli z okropnymi chorobami - Iraczeq miał 2 latka, Balbinka zmarła mając zaledwie roczek i 4 m-ce... Do tej pory na wspomnienie o nich łzy płyną mi po twarzy, a serce ściska rozpacz...
Dlatego teraz jak tylko pomyslę, ze ktoś mogłby skrzywdzić Heniusia i Rakije to wiem jedno... NIE DAROWAŁABYM!!! Chocby to była najbliższa rodzina! Zresztą - po śmierci Iraczqa a potem Balbinki słyszałam słowa "pocieszenia" w stylu: "to tylko koty - nie przejmuj sie tak". I wiem, ze już więcej te osoby tak do mnie nie powiedzą. Bo ja walczę o wszystko co kocham... Nawet o wspomnienia...

Jesli źle oceniam - to przepraszam. Jednak obserwowałam tą sprawe jako zupełnie postronny obserwator i niestety, ale brak emocji jest widoczny od pierwszego postu w sprawie tych 3 zamordowanych kocurkow... Babcia nie babcia - obiecała się zaopiekowac kotami, więc skoro ich tam nie było, to trzeba bylo z niej to wyciagnąć co z nimi zrobiła. A nie ze spokojem mówić: babcia nie chce powiedziec... Sorry... Nie przemawia to do mnie :/
"Niemal założyć się jestem gotów, bo wątpliwości mych to nie budzi, że gdzie jest dom szczęśliwych kotów - tam jest i dom szczęśliwych ludzi... "

Lejka

 
Posty: 15
Od: Pt mar 09, 2012 7:35

Post » Sob mar 10, 2012 13:45 Re: Zaginione-znalezione koty

Lejka :ok: Pięknie napisałaś, szczególnie...Bo ja walczę o wszystko co kocham... Nawet o wspomnienia... Ja myślę i czuję podobnie jak ty. Cała ta historia poruszyła mnie bardzo :cry: i zasmuciła. Muszę tak dużo pokonać przeciwności, totalnego zmęczenia a czasami upokorzenia by dać dom i miłość moim zwierzakom, oraz poczucie bezpieczeństwa( mam chwilę zwątpienia) ale miłość to potęga :ok: Ale czasami jak widzę jak moje 3 uratowane futra i pies z odzysku są szczęśliwe i bezpieczne, to wszystko mija i usmiecham się do nich :piwa: to jest moja nagroda.
Dla mnie gdyby ktoś zabił mi te zwierzaki to tak jakby zabił mi moje dzieci :roll: A mam dwie córki.

pusia123

 
Posty: 113
Od: Wto kwi 19, 2011 12:28

Post » Sob mar 10, 2012 17:50 Re: Zaginione-znalezione koty

Lejka pisze:
kya pisze:
groszkowa pisze:Jeśli chodzi o Juniorka, Lucjana i Dżeksona - niestety mam wiadomości z pierwszej ręki. Zostali uśpieni tego dnia, kiedy w zaufaniu wysłałam ich do mojej babci. Weterynarz potwierdził.

Dziękuję za wsparcie i odwołuję poszukiwania.

Chłopcy, tęsknię za wami i przepraszam...

Dlaczego w tej wypowiedzi nie czuje zadnych emocji?


Może nie powinnam się wypowiadać - bo mimo, że śledzę forum od dawna to zarejestrowalam się dopiero wczoraj, ale... odniosłam identyczne wrażenie... Zero emocji - żalu smutku.. Jak ja bym się dowiedziała, że babcia (celowo użyłam małej litery) zabiła moje koty, to rozpacz, zal i wściekłość wylewałyby się z każdego kawałka mojego ciała. A tutaj nic... Ot - koty zostały uśpione, odwołuję poszukiwania...
Sprawą weterynarza, który ZABIŁBY moje zdrowe koty, przyprowadzone przez obca osobę - już zajmowałyby sie odpowiednie służby, a babcia... coż - usłyszałaby, ze już nie ma wnuczki - że sama ją zabiła wraz z moimi ukochanymi kotami... A tutaj od początku nie widziałam zbytniego zaangazowania w to, zeby wyciagnąć z babci informacje co zrobiła z kotami groszkowej. tylko ciągłe powtarzanie, ze babcia nic nie mowi...

Sorry - nie wiem czy źle oceniam, czy nie - wiem jedno - jakby krzywda działa się moim kotom, to stanęłabym na rzęsach, zeby im pomóc i dowiedzieć się co się stało. A wiem co mowię - bo walcząc o życie i każdy nowy dzień dla mojego ukochanego Iraczqa - potrafiłam przez 4 m-ce codziennie rano zwalniać się z pracy, zawozic go do lecznicy, a wieczorami odbierać, zeby chociaż noc spędził w ukochanym domu... Po Jego śmierci czułam taką rozpacz, że KAŻDY widział, że jestem załamana - nawet gdy próbowałam to ukrywać to sie nie udawało! A tutaj nie czuję nawet odrobinki smutku... Przeraża mnie to... Straciłam 2 koty - mimo że miały wszystko co mogłam im dać - nie wygrały ze śmiercią, mimo, ze oboje walczyli z okropnymi chorobami - Iraczeq miał 2 latka, Balbinka zmarła mając zaledwie roczek i 4 m-ce... Do tej pory na wspomnienie o nich łzy płyną mi po twarzy, a serce ściska rozpacz...
Dlatego teraz jak tylko pomyslę, ze ktoś mogłby skrzywdzić Heniusia i Rakije to wiem jedno... NIE DAROWAŁABYM!!! Chocby to była najbliższa rodzina! Zresztą - po śmierci Iraczqa a potem Balbinki słyszałam słowa "pocieszenia" w stylu: "to tylko koty - nie przejmuj sie tak". I wiem, ze już więcej te osoby tak do mnie nie powiedzą. Bo ja walczę o wszystko co kocham... Nawet o wspomnienia...

Jesli źle oceniam - to przepraszam. Jednak obserwowałam tą sprawe jako zupełnie postronny obserwator i niestety, ale brak emocji jest widoczny od pierwszego postu w sprawie tych 3 zamordowanych kocurkow... Babcia nie babcia - obiecała się zaopiekowac kotami, więc skoro ich tam nie było, to trzeba bylo z niej to wyciagnąć co z nimi zrobiła. A nie ze spokojem mówić: babcia nie chce powiedziec... Sorry... Nie przemawia to do mnie :/

Może dziewczyna działa w realu,nie koniecznie musi na forum rwać włosy z głowy i na dowód tego wstawiać fotkę ...chyba :roll:
Mały kociak szuka lokum na parę dni.

kotx2

 
Posty: 18414
Od: Wto sty 25, 2011 16:23
Lokalizacja: Zabrze

Post » Sob mar 10, 2012 20:04 Re: Zaginione-znalezione koty

Lejka pisze:
kya pisze:
groszkowa pisze:Jeśli chodzi o Juniorka, Lucjana i Dżeksona - niestety mam wiadomości z pierwszej ręki. Zostali uśpieni tego dnia, kiedy w zaufaniu wysłałam ich do mojej babci. Weterynarz potwierdził.

Dziękuję za wsparcie i odwołuję poszukiwania.

Chłopcy, tęsknię za wami i przepraszam...

Dlaczego w tej wypowiedzi nie czuje zadnych emocji?


Może nie powinnam się wypowiadać - bo mimo, że śledzę forum od dawna to zarejestrowalam się dopiero wczoraj, ale... odniosłam identyczne wrażenie... Zero emocji - żalu smutku.. Jak ja bym się dowiedziała, że babcia (celowo użyłam małej litery) zabiła moje koty, to rozpacz, zal i wściekłość wylewałyby się z każdego kawałka mojego ciała. A tutaj nic... Ot - koty zostały uśpione, odwołuję poszukiwania...
Sprawą weterynarza, który ZABIŁBY moje zdrowe koty, przyprowadzone przez obca osobę - już zajmowałyby sie odpowiednie służby, a babcia... coż - usłyszałaby, ze już nie ma wnuczki - że sama ją zabiła wraz z moimi ukochanymi kotami... A tutaj od początku nie widziałam zbytniego zaangazowania w to, zeby wyciagnąć z babci informacje co zrobiła z kotami groszkowej. tylko ciągłe powtarzanie, ze babcia nic nie mowi...

Sorry - nie wiem czy źle oceniam, czy nie - wiem jedno - jakby krzywda działa się moim kotom, to stanęłabym na rzęsach, zeby im pomóc i dowiedzieć się co się stało. A wiem co mowię - bo walcząc o życie i każdy nowy dzień dla mojego ukochanego Iraczqa - potrafiłam przez 4 m-ce codziennie rano zwalniać się z pracy, zawozic go do lecznicy, a wieczorami odbierać, zeby chociaż noc spędził w ukochanym domu... Po Jego śmierci czułam taką rozpacz, że KAŻDY widział, że jestem załamana - nawet gdy próbowałam to ukrywać to sie nie udawało! A tutaj nie czuję nawet odrobinki smutku... Przeraża mnie to... Straciłam 2 koty - mimo że miały wszystko co mogłam im dać - nie wygrały ze śmiercią, mimo, ze oboje walczyli z okropnymi chorobami - Iraczeq miał 2 latka, Balbinka zmarła mając zaledwie roczek i 4 m-ce... Do tej pory na wspomnienie o nich łzy płyną mi po twarzy, a serce ściska rozpacz...
Dlatego teraz jak tylko pomyslę, ze ktoś mogłby skrzywdzić Heniusia i Rakije to wiem jedno... NIE DAROWAŁABYM!!! Chocby to była najbliższa rodzina! Zresztą - po śmierci Iraczqa a potem Balbinki słyszałam słowa "pocieszenia" w stylu: "to tylko koty - nie przejmuj sie tak". I wiem, ze już więcej te osoby tak do mnie nie powiedzą. Bo ja walczę o wszystko co kocham... Nawet o wspomnienia...

Jesli źle oceniam - to przepraszam. Jednak obserwowałam tą sprawe jako zupełnie postronny obserwator i niestety, ale brak emocji jest widoczny od pierwszego postu w sprawie tych 3 zamordowanych kocurkow... Babcia nie babcia - obiecała się zaopiekowac kotami, więc skoro ich tam nie było, to trzeba bylo z niej to wyciagnąć co z nimi zrobiła. A nie ze spokojem mówić: babcia nie chce powiedziec... Sorry... Nie przemawia to do mnie :/


Nie wiem, jak mam to opowiedzieć, żeby zabrzmiało tak smutnie i rzewnie, żeby przekonać niedowiarków, że traktowałam chłopaków jak własne dzieci. Może po prostu napiszę, co się działo w dniu, kiedy dowiedziałam się, że ich nie ma.

Lucjan, Junior i Dżekson pojechali do babci 28 stycznia. Jeszcze tego samego dnia babcia zadzwoniła do mnie, że chłopaki są już zainstalowani, szukają sobie najlepszego miejsca. Trochę jedzą, trochę się bawią, dużo śpią. Miały mieszkać w babcinej pracowni, tzn. w ogrzewanym pomieszczeniu na niezamieszkanym parterze domu, który w założeniu i pierwotnym zamiarze był pracownią krawiecką. Mieli mieć sporo miejsca, ciepły kaloryfer, okno na świat i ogólnie dobre warunki.
Przez następne trzy tygodnie rozmawiając z babcią pytałam, jak chłopaki się mają, czy Dżekson gdzieś nie nasikał, jak to ma w zwyczaju, czy Junior nie ma nowych wybroczyn i czy nie kaszle, czy Lucjanowi dobrze goi się rana po usuwanych zębach. Wszystko w porządku, zapewniała babcia. Nawet postawiła im dużą psią miskę z wodą, bo z małej zgodnie z tym co jej mówiłam, nie chciały pić.
Potem z Irlandii przyjechał mój cioteczny brat i zatrzymał się u babci. W sobotę 18 lutego odwiedził mnie - od razu spytałam, jak chłopaki, chcąc mieć pewność. Wyglądał na zdziwionego i powiedział, że żadnych kotów w domu nie widział. Natychmiast zadzwoniłam do babci, bo miałam złe przeczucia i pytam - gdzie moje koty? "W pracowni", odpowiedziała babcia. Ale brat mówił, że nie widział kotów ani nie słyszał. "Są w pracowni" zapewniała babcia, a ja jej uwierzyłam, choć nie do końca. Poprosiłam brata, żeby po powrocie do babci zrobił im zdjęcie i wysłał mi mmsa.
Dostałam sms "Kotów nie ma, babcia odmawia zeznań".
I wtedy zaczęło się moje piekło.
Zadzwoniłam natychmiast do babci, z pytaniem, gdzie koty. Ręce mi się trzęsły tak, że ledwo byłam w stanie utrzymać telefon. Babcia mówi, że w pracowni. Ja jej, że brat mówi co innego. Babcia się rozłączyła, potem odrzucała połączenia. Zadzwoniłam do brata, dał mi ją do telefonu. Powiedziała "ludzie chcieli, to dałam". Krzyczałam: "Komu je oddałaś? Komu je oddałaś?" aż zachrypłam, a babcia mówiła tylko, żebym się uspokoiła i nie zajmowała się kotami, tylko swoim zdrowiem i że na nic mi one były potrzebne. Rozłączyła się.
Moja mama natychmiast zadzwoniła do swojej przyjaciółki, która ma samochód, żeby zawiozła nas do Józefiny na misję ratunkową. Pomyślałam, że jeśli chłopaki są u obcych ludzi to mam to w nosie, będę chodzić po domach i szukać, dopóki nie znajdę. Bo nie miała prawa ich oddać, nie były jej. Junior był zaczipowany na moje nazwisko.
Dojechaliśmy do babci, wpadłam do domu i pytam - gdzie moje koty? "Nie ma, poszły". Wiem, że same dobrowolnie nigdzie by nie poszły, zwłaszcza Dżekson, który na dźwięk samochodu za oknem potrafił zrobić "przyczajonego tygrysa, ukrytego kota". Dostałam wtedy histerii, zaczęłam krzyczeć, że ją zabiję i bardzo możliwe, że gdyby mąż nie sprowadził mnie na ziemię i nie trzymał, faktycznie bym to zrobiła. Krzyczałam, że jej nienawidzę i żeby oddała mi moje koty i płakałam, płakałam jak dziecko, choć mam 25 lat, bo czułam, że moje serce rozpada się na milion kawałeczków, że mój świat przestaje istnieć i że nic już nie będzie takie, jakie było, bo straciłam moje dzieci, moich przyjaciół, moje koty... Wykrzyczałam babci, że ją nienawidzę, żeby nigdy się do mnie nie odzywała i że nie ma już wnuczki, nie po tym, co zrobiła.
Mama wezwała policję. Panowie nie zrobili oczywiście nic poza spisaniem naszych danych z dowodów. Ja w międzyczasie miotałam się po domu, bo nie chciałam wierzyć, że ich już nie ma. Szukałam też rzeczy, które pojechały do babci razem z kotami i nic nie mogłam znaleźć, ani transporterków, ani kuwet sztuk cztery, ani misek sztuk cztery, toreb ze żwirkiem, kocyków, nic. Łudziłam się jeszcze, że jeśli nic nie ma, to chłopcy faktycznie są u ludzi i być może są bezpieczni... Znalazłam ich rzeczy w budynku gospodarczym. Kuwety zapakowane tak, jak ja to zrobiłam, torba ze żwirkiem nienaruszona, transporterki puste i tylko jeden kocyk (a dawałam cztery). Znowu zaczęłam histeryzować, a babcia w międzyczasie zmieniła wersję z "ludzie chcieli, to dałam", na "same poszły, a ja ich nie szukałam" i tak powiedziała policji. Wiedziałam, że same nie poszły... Myślałam wtedy, że je wyrzuciła, tym bardziej, że babci córka, zainteresowana całym zamieszaniem wyszła ze swojego mieszkania i powiedziała, że moje koty w ogóle tu nie dojechały. "Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?" spytałam. "Bo mama mnie prosiła, poza tym, nie chciałam mieć nic wspólnego z jej planami", powiedziała ciotka. Jakimi planami, tego już nie wiedziała, albo nie chciała powiedzieć. Policja kazała babci zamknąć się w domu, a nas wystawili za bramę strasząc sankcjami karnymi za najście.
Zabraliśmy więc rzeczy, wsiedliśmy do samochodu i nie pojechaliśmy do domu, tylko do szpitala w Tworkach (skąd pozdrawiam), bo nadal nie mogłam się uspokoić. Dostałam na uspokojenie leki i wróciliśmy do domu po tym, jak obiecałam dyżurującej lekarce, że nie popełnię samobójstwa.
Na chwilę obecną nie mam internetu w domu, więc z ogłoszeniem poszukiwań musiałam zaczekać do poniedziałku, jak będzie czynny OK. Dodałam wpisy tutaj, utworzyłam wydarzenie na FB, napisałam na gronie... W całej babci wsi rozwiesiliśmy plakaty w babci wsi, ale natychmiast zostały zerwane.
Dane w sobotę słowo złamałam we wtorek. Moje poczucie winy było tak silne, że nie byłam w stanie z tym żyć.
W ten sposób znalazłam się w szpitalu w Tworkach.
Kiedy przebywałam na oddziale ogólnopsychiatrycznym, gdzie farmakologicznie usiłowano wyrównać mój nastrój, uspokoić histerię i wyprowadzić z szoku, w jakim się znajdowałam, zadzwoniła do mnie inna ciotka. "Sprawdź weterynarza tego-to-a-tego. To rzeźnik jest, uśpił mojego psa, bo wmówił mi, że jest śmiertelnie chory, a ja głupia byłam, dopiero teraz wiem, że to się leczy" powiedziała. "Babcia nie jest tak okrutna, żeby wyrzucać koty na dwudziestostopniowy mróz, prędzej je uśpiła. Wiesz, dla niej to tylko koty.".
Mąż zlokalizował rzeźnika, wykonał telefon i potwierdził słowa ciotki. Babcia przywiozła do niego Juniora, Lucjana i Dżeksona prosto ode mnie i dał im zastrzyk. W brakujące trzy koce owinął ich ciała na przechowanie przed kremacją.
Obecnie przebywam na oddziale terapeutycznym, gdzie mam nadzieję uporać się z żałobą i depresją, żeby móc znów normalnie funkcjonować w świecie. W świecie, w którym ich nie ma. Gdzie Lucjan nie hipnotyzuje lodówki, w nadziei, że sama się otworzy i wypadnie z niej coś pysznego. Gdzie nie przywita mnie władcze spojrzenie Juniora. Gdzie Dżekson nie będzie płakał, że jest niedomiziany i chce na ręce teraz, już i natychmiast.
Korzystam z własnego laptopa, a spomiędzy klawiszy nadal wydłubuję juniorowe futerko. Podłączona jestem do szpitalnego wi-fi dopiero od wczoraj, dlatego wczoraj dopiero odwołałam poszukiwania.

Jeśli ktokolwiek nadal uważa, że pisałam to bez emocji - cóż, zapraszam do szpitala tworkowskiego, oddział V, pokój 206. Napijemy się herbaty i porozmawiamy o tym, co czuję.
Ostatnio edytowano Sob mar 10, 2012 20:07 przez groszkowa, łącznie edytowano 1 raz
Junior, Lucjan, Dżekson - za Tęczowym Mostem...

groszkowa

 
Posty: 31
Od: Nie lis 08, 2009 21:30
Lokalizacja: Brwinów

Post » Sob mar 10, 2012 20:43 Re: Zaginione-znalezione koty

groszkowa pisze:
Lejka pisze:
kya pisze:
groszkowa pisze:Jeśli chodzi o Juniorka, Lucjana i Dżeksona - niestety mam wiadomości z pierwszej ręki. Zostali uśpieni tego dnia, kiedy w zaufaniu wysłałam ich do mojej babci. Weterynarz potwierdził.

Dziękuję za wsparcie i odwołuję poszukiwania.

Chłopcy, tęsknię za wami i przepraszam...

Dlaczego w tej wypowiedzi nie czuje zadnych emocji?


Może nie powinnam się wypowiadać - bo mimo, że śledzę forum od dawna to zarejestrowalam się dopiero wczoraj, ale... odniosłam identyczne wrażenie... Zero emocji - żalu smutku.. Jak ja bym się dowiedziała, że babcia (celowo użyłam małej litery) zabiła moje koty, to rozpacz, zal i wściekłość wylewałyby się z każdego kawałka mojego ciała. A tutaj nic... Ot - koty zostały uśpione, odwołuję poszukiwania...
Sprawą weterynarza, który ZABIŁBY moje zdrowe koty, przyprowadzone przez obca osobę - już zajmowałyby sie odpowiednie służby, a babcia... coż - usłyszałaby, ze już nie ma wnuczki - że sama ją zabiła wraz z moimi ukochanymi kotami... A tutaj od początku nie widziałam zbytniego zaangazowania w to, zeby wyciagnąć z babci informacje co zrobiła z kotami groszkowej. tylko ciągłe powtarzanie, ze babcia nic nie mowi...

Sorry - nie wiem czy źle oceniam, czy nie - wiem jedno - jakby krzywda działa się moim kotom, to stanęłabym na rzęsach, zeby im pomóc i dowiedzieć się co się stało. A wiem co mowię - bo walcząc o życie i każdy nowy dzień dla mojego ukochanego Iraczqa - potrafiłam przez 4 m-ce codziennie rano zwalniać się z pracy, zawozic go do lecznicy, a wieczorami odbierać, zeby chociaż noc spędził w ukochanym domu... Po Jego śmierci czułam taką rozpacz, że KAŻDY widział, że jestem załamana - nawet gdy próbowałam to ukrywać to sie nie udawało! A tutaj nie czuję nawet odrobinki smutku... Przeraża mnie to... Straciłam 2 koty - mimo że miały wszystko co mogłam im dać - nie wygrały ze śmiercią, mimo, ze oboje walczyli z okropnymi chorobami - Iraczeq miał 2 latka, Balbinka zmarła mając zaledwie roczek i 4 m-ce... Do tej pory na wspomnienie o nich łzy płyną mi po twarzy, a serce ściska rozpacz...
Dlatego teraz jak tylko pomyslę, ze ktoś mogłby skrzywdzić Heniusia i Rakije to wiem jedno... NIE DAROWAŁABYM!!! Chocby to była najbliższa rodzina! Zresztą - po śmierci Iraczqa a potem Balbinki słyszałam słowa "pocieszenia" w stylu: "to tylko koty - nie przejmuj sie tak". I wiem, ze już więcej te osoby tak do mnie nie powiedzą. Bo ja walczę o wszystko co kocham... Nawet o wspomnienia...

Jesli źle oceniam - to przepraszam. Jednak obserwowałam tą sprawe jako zupełnie postronny obserwator i niestety, ale brak emocji jest widoczny od pierwszego postu w sprawie tych 3 zamordowanych kocurkow... Babcia nie babcia - obiecała się zaopiekowac kotami, więc skoro ich tam nie było, to trzeba bylo z niej to wyciagnąć co z nimi zrobiła. A nie ze spokojem mówić: babcia nie chce powiedziec... Sorry... Nie przemawia to do mnie :/


Nie wiem, jak mam to opowiedzieć, żeby zabrzmiało tak smutnie i rzewnie, żeby przekonać niedowiarków, że traktowałam chłopaków jak własne dzieci. Może po prostu napiszę, co się działo w dniu, kiedy dowiedziałam się, że ich nie ma.

Lucjan, Junior i Dżekson pojechali do babci 28 stycznia. Jeszcze tego samego dnia babcia zadzwoniła do mnie, że chłopaki są już zainstalowani, szukają sobie najlepszego miejsca. Trochę jedzą, trochę się bawią, dużo śpią. Miały mieszkać w babcinej pracowni, tzn. w ogrzewanym pomieszczeniu na niezamieszkanym parterze domu, który w założeniu i pierwotnym zamiarze był pracownią krawiecką. Mieli mieć sporo miejsca, ciepły kaloryfer, okno na świat i ogólnie dobre warunki.
Przez następne trzy tygodnie rozmawiając z babcią pytałam, jak chłopaki się mają, czy Dżekson gdzieś nie nasikał, jak to ma w zwyczaju, czy Junior nie ma nowych wybroczyn i czy nie kaszle, czy Lucjanowi dobrze goi się rana po usuwanych zębach. Wszystko w porządku, zapewniała babcia. Nawet postawiła im dużą psią miskę z wodą, bo z małej zgodnie z tym co jej mówiłam, nie chciały pić.
Potem z Irlandii przyjechał mój cioteczny brat i zatrzymał się u babci. W sobotę 18 lutego odwiedził mnie - od razu spytałam, jak chłopaki, chcąc mieć pewność. Wyglądał na zdziwionego i powiedział, że żadnych kotów w domu nie widział. Natychmiast zadzwoniłam do babci, bo miałam złe przeczucia i pytam - gdzie moje koty? "W pracowni", odpowiedziała babcia. Ale brat mówił, że nie widział kotów ani nie słyszał. "Są w pracowni" zapewniała babcia, a ja jej uwierzyłam, choć nie do końca. Poprosiłam brata, żeby po powrocie do babci zrobił im zdjęcie i wysłał mi mmsa.
Dostałam sms "Kotów nie ma, babcia odmawia zeznań".
I wtedy zaczęło się moje piekło.
Zadzwoniłam natychmiast do babci, z pytaniem, gdzie koty. Ręce mi się trzęsły tak, że ledwo byłam w stanie utrzymać telefon. Babcia mówi, że w pracowni. Ja jej, że brat mówi co innego. Babcia się rozłączyła, potem odrzucała połączenia. Zadzwoniłam do brata, dał mi ją do telefonu. Powiedziała "ludzie chcieli, to dałam". Krzyczałam: "Komu je oddałaś? Komu je oddałaś?" aż zachrypłam, a babcia mówiła tylko, żebym się uspokoiła i nie zajmowała się kotami, tylko swoim zdrowiem i że na nic mi one były potrzebne. Rozłączyła się.
Moja mama natychmiast zadzwoniła do swojej przyjaciółki, która ma samochód, żeby zawiozła nas do Józefiny na misję ratunkową. Pomyślałam, że jeśli chłopaki są u obcych ludzi to mam to w nosie, będę chodzić po domach i szukać, dopóki nie znajdę. Bo nie miała prawa ich oddać, nie były jej. Junior był zaczipowany na moje nazwisko.
Dojechaliśmy do babci, wpadłam do domu i pytam - gdzie moje koty? "Nie ma, poszły". Wiem, że same dobrowolnie nigdzie by nie poszły, zwłaszcza Dżekson, który na dźwięk samochodu za oknem potrafił zrobić "przyczajonego tygrysa, ukrytego kota". Dostałam wtedy histerii, zaczęłam krzyczeć, że ją zabiję i bardzo możliwe, że gdyby mąż nie sprowadził mnie na ziemię i nie trzymał, faktycznie bym to zrobiła. Krzyczałam, że jej nienawidzę i żeby oddała mi moje koty i płakałam, płakałam jak dziecko, choć mam 25 lat, bo czułam, że moje serce rozpada się na milion kawałeczków, że mój świat przestaje istnieć i że nic już nie będzie takie, jakie było, bo straciłam moje dzieci, moich przyjaciół, moje koty... Wykrzyczałam babci, że ją nienawidzę, żeby nigdy się do mnie nie odzywała i że nie ma już wnuczki, nie po tym, co zrobiła.
Mama wezwała policję. Panowie nie zrobili oczywiście nic poza spisaniem naszych danych z dowodów. Ja w międzyczasie miotałam się po domu, bo nie chciałam wierzyć, że ich już nie ma. Szukałam też rzeczy, które pojechały do babci razem z kotami i nic nie mogłam znaleźć, ani transporterków, ani kuwet sztuk cztery, ani misek sztuk cztery, toreb ze żwirkiem, kocyków, nic. Łudziłam się jeszcze, że jeśli nic nie ma, to chłopcy faktycznie są u ludzi i być może są bezpieczni... Znalazłam ich rzeczy w budynku gospodarczym. Kuwety zapakowane tak, jak ja to zrobiłam, torba ze żwirkiem nienaruszona, transporterki puste i tylko jeden kocyk (a dawałam cztery). Znowu zaczęłam histeryzować, a babcia w międzyczasie zmieniła wersję z "ludzie chcieli, to dałam", na "same poszły, a ja ich nie szukałam" i tak powiedziała policji. Wiedziałam, że same nie poszły... Myślałam wtedy, że je wyrzuciła, tym bardziej, że babci córka, zainteresowana całym zamieszaniem wyszła ze swojego mieszkania i powiedziała, że moje koty w ogóle tu nie dojechały. "Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?" spytałam. "Bo mama mnie prosiła, poza tym, nie chciałam mieć nic wspólnego z jej planami", powiedziała ciotka. Jakimi planami, tego już nie wiedziała, albo nie chciała powiedzieć. Policja kazała babci zamknąć się w domu, a nas wystawili za bramę strasząc sankcjami karnymi za najście.
Zabraliśmy więc rzeczy, wsiedliśmy do samochodu i nie pojechaliśmy do domu, tylko do szpitala w Tworkach (skąd pozdrawiam), bo nadal nie mogłam się uspokoić. Dostałam na uspokojenie leki i wróciliśmy do domu po tym, jak obiecałam dyżurującej lekarce, że nie popełnię samobójstwa.
Na chwilę obecną nie mam internetu w domu, więc z ogłoszeniem poszukiwań musiałam zaczekać do poniedziałku, jak będzie czynny OK. Dodałam wpisy tutaj, utworzyłam wydarzenie na FB, napisałam na gronie... W całej babci wsi rozwiesiliśmy plakaty w babci wsi, ale natychmiast zostały zerwane.
Dane w sobotę słowo złamałam we wtorek. Moje poczucie winy było tak silne, że nie byłam w stanie z tym żyć.
W ten sposób znalazłam się w szpitalu w Tworkach.
Kiedy przebywałam na oddziale ogólnopsychiatrycznym, gdzie farmakologicznie usiłowano wyrównać mój nastrój, uspokoić histerię i wyprowadzić z szoku, w jakim się znajdowałam, zadzwoniła do mnie inna ciotka. "Sprawdź weterynarza tego-to-a-tego. To rzeźnik jest, uśpił mojego psa, bo wmówił mi, że jest śmiertelnie chory, a ja głupia byłam, dopiero teraz wiem, że to się leczy" powiedziała. "Babcia nie jest tak okrutna, żeby wyrzucać koty na dwudziestostopniowy mróz, prędzej je uśpiła. Wiesz, dla niej to tylko koty.".
Mąż zlokalizował rzeźnika, wykonał telefon i potwierdził słowa ciotki. Babcia przywiozła do niego Juniora, Lucjana i Dżeksona prosto ode mnie i dał im zastrzyk. W brakujące trzy koce owinął ich ciała na przechowanie przed kremacją.
Obecnie przebywam na oddziale terapeutycznym, gdzie mam nadzieję uporać się z żałobą i depresją, żeby móc znów normalnie funkcjonować w świecie. W świecie, w którym ich nie ma. Gdzie Lucjan nie hipnotyzuje lodówki, w nadziei, że sama się otworzy i wypadnie z niej coś pysznego. Gdzie nie przywita mnie władcze spojrzenie Juniora. Gdzie Dżekson nie będzie płakał, że jest niedomiziany i chce na ręce teraz, już i natychmiast.
Korzystam z własnego laptopa, a spomiędzy klawiszy nadal wydłubuję juniorowe futerko. Podłączona jestem do szpitalnego wi-fi dopiero od wczoraj, dlatego wczoraj dopiero odwołałam poszukiwania.

Jeśli ktokolwiek nadal uważa, że pisałam to bez emocji - cóż, zapraszam do szpitala tworkowskiego, oddział V, pokój 206. Napijemy się herbaty i porozmawiamy o tym, co czuję.


Wybacz, ale mimo Twoich slów nadal nie wyczuwam u Ciebie emocji. Najbardziej mnie razi wiesz co? To, ze o rzekomej morderczyni ukochanych niby kotow nadal piszesz" babcia" . Postawilam sie przez chwile w Twojej sytuacji, wyobrazilam sobie cala opisana sytuacje ...szok, przerazenie itd. I jakie slowa przychodzily mi do glowy na mysl o sprawczyni nieszczescia? Suka, dziwka, niech zdechnie.... Przepraszam za zwroty , ale to wlasnie myslalam. Ani raz nie pomyslalo mi sie" babcia". Z drugiej strony to byly Twoje koty i to Twoja babcia i nic mi do tego . To tylko reakcja mojej intuicji. Nie wierze Ci.

kya

 
Posty: 6513
Od: Śro mar 14, 2007 17:09
Lokalizacja: Szczecin

Post » Sob mar 10, 2012 20:54 Re: Zaginione-znalezione koty

groszkowa pisze:Jeśli ktokolwiek nadal uważa, że pisałam to bez emocji - cóż, zapraszam do szpitala tworkowskiego, oddział V, pokój 206. Napijemy się herbaty i porozmawiamy o tym, co czuję.

Mam nadzieję, że ci, którzy bawili się w psychologów na odległość i pozwalali sobie na ocenianie stanu twoich uczuć stać będzie teraz choćby na zwykłe "przepraszam".
Groszkowa bardzo ci współczuję, bo nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie co przeszłaś i co czujesz. Życzę ci szybkiego powrotu do równowagi. Przytulam cię mocno i trzymam kciuki.
A dla swoich kotów możesz jeszcze coś zrobić - ukarać "weterynarza" chociaż to będzie trudne.
Co do babci się nie wypowiadam, bo rodzina to zbyt osobisty obszar.
Obrazek

marioka

 
Posty: 336
Od: Wto wrz 06, 2011 13:39
Lokalizacja: Warszawa Falenica

Post » Sob mar 10, 2012 21:07 Re: Zaginione-znalezione koty

kya, nie musisz mi wierzyć. A że babcię nadal nazywam babcią - choć nigdy się do niej nie odezwę, choć wtedy zwymyślałam ją od ku*ew, dzi*ek, s*k i pomiotów szatana, życzyłam jej, żeby zdechła pod płotem i poszła prosto do piekła, bo Bóg, w którego podobno tak wierzy, z pewnością nie wybaczy tego, co zrobiła, nie zmienia to faktu, że JEST moją babcią. Nie widzę powodu, dla którego na forum miałabym używać wulgaryzmów w stosunku do tej osoby, choć nienawidzę jej jej w tym momencie tak, że brak mi słów, żeby to opisać. I nadal mam ochotę ją zabić i powtarzam - gdyby mąż mnie nie sprowadził na podłogę i nie trzymał, nie siedziałabym w psychiatryku tylko w areszcie śledczym, choć byłaby to zbrodnia w afekcie. Słusznym afekcie.
Nie wiem, jakich słów mogłabym użyć, żeby opisać swój ból. Nie wiem, może leki, które biorę na uspokojenie powodują, że nie potrafię przesłać złości przez wi-fi i sru światłowodami do Ciebie. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się na kota, bo ból po stracie Juniora, Dżeksona i Lucjana jest zbyt duży. Ból związany ze zdradą i zawiedzionym zaufaniem w stosunku do kobiety, która jest moją babcią, również jest ogromny.
Czy naprawdę do wyrażenia emocji muszę użyć emotikonów?
Zresztą, po co się tłumaczę. Niczego to nie zmieni, chłopakom życia nie przywróci. Ból, złość i poczucie winy zostanie.
Junior, Lucjan, Dżekson - za Tęczowym Mostem...

groszkowa

 
Posty: 31
Od: Nie lis 08, 2009 21:30
Lokalizacja: Brwinów

Post » Sob mar 10, 2012 21:29 Re: Zaginione-znalezione koty

groszkowa pisze:Zresztą, po co się tłumaczę. Niczego to nie zmieni, chłopakom życia nie przywróci. [b]Ból, złość i poczucie winy zostanie.{/b]


groszkowa Twojej winy tu nie ma żadnej. Oddałaś kociaste osobie, której ufałaś, wierzyłaś że zaopiekuje się Twoim futerkami. A że ona postąpiła tak jak postąpila, no cóż, tu nawet nie ma co komentować.
Jest mi bardzo przykro ża to Ciebie i Twoje kociaste spotkało i że to zrobiła Twoja babcia. Nie wyobrażam sobie jak ja bym funkjonowała gdyby mnie to spotkało :( :( . Trzymaj się dziewczyno.
Dobro raz dane, wraca z podwójną siłą.
Kacperku[*]przepraszam Cię za to, co musiałam Ci dziś zrobić. Dziękuję Ci za 16,5 roku bycia razem.
05-1995-27-12-2011.:( :(
Rysio-16-02-2013 [*] :( :( Przecinak-Synuś-13-12-2016[*] :( :(
ObrazekObrazek

Hieny na pokład.
Dążymy do szczęścia, nie zadeptując trawników innym.
“Człowiek, który nie ma się czego bać, to człowiek, który nie ma czego kochać.”

meg11

 
Posty: 25289
Od: Wto sty 11, 2011 15:22
Lokalizacja: Radom

Post » Sob mar 10, 2012 21:37 Re: Zaginione-znalezione koty

groszkowa pisze:kya, nie musisz mi wierzyć. A że babcię nadal nazywam babcią - choć nigdy się do niej nie odezwę, choć wtedy zwymyślałam ją od ku*ew, dzi*ek, s*k i pomiotów szatana, życzyłam jej, żeby zdechła pod płotem i poszła prosto do piekła, bo Bóg, w którego podobno tak wierzy, z pewnością nie wybaczy tego, co zrobiła, nie zmienia to faktu, że JEST moją babcią. Nie widzę powodu, dla którego na forum miałabym używać wulgaryzmów w stosunku do tej osoby, choć nienawidzę jej jej w tym momencie tak, że brak mi słów, żeby to opisać. I nadal mam ochotę ją zabić i powtarzam - gdyby mąż mnie nie sprowadził na podłogę i nie trzymał, nie siedziałabym w psychiatryku tylko w areszcie śledczym, choć byłaby to zbrodnia w afekcie. Słusznym afekcie.
Nie wiem, jakich słów mogłabym użyć, żeby opisać swój ból. Nie wiem, może leki, które biorę na uspokojenie powodują, że nie potrafię przesłać złości przez wi-fi i sru światłowodami do Ciebie. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się na kota, bo ból po stracie Juniora, Dżeksona i Lucjana jest zbyt duży. Ból związany ze zdradą i zawiedzionym zaufaniem w stosunku do kobiety, która jest moją babcią, również jest ogromny.
Czy naprawdę do wyrażenia emocji muszę użyć emotikonów?
Zresztą, po co się tłumaczę. Niczego to nie zmieni, chłopakom życia nie przywróci. Ból, złość i poczucie winy zostanie.

Bardzo mi przykro, nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak się teraz czujesz. Zarówno Twoja babcia jak i weterynarz popełnili przestępstwo i mam nadzieję, że za to odpowiedzą. Nie musisz się nikomu tłumaczyć. Miau nie musi zatwierdzać każdej żałoby.
Obrazek
...inexplicable catness...

szczesia

 
Posty: 130
Od: Czw wrz 28, 2006 19:33
Lokalizacja: Lublin

Post » Sob mar 10, 2012 22:20 Re: Zaginione-znalezione koty

groszkowa pisze:kya, nie musisz mi wierzyć. A że babcię nadal nazywam babcią - choć nigdy się do niej nie odezwę, choć wtedy zwymyślałam ją od ku*ew, dzi*ek, s*k i pomiotów szatana, życzyłam jej, żeby zdechła pod płotem i poszła prosto do piekła, bo Bóg, w którego podobno tak wierzy, z pewnością nie wybaczy tego, co zrobiła, nie zmienia to faktu, że JEST moją babcią. Nie widzę powodu, dla którego na forum miałabym używać wulgaryzmów w stosunku do tej osoby, choć nienawidzę jej jej w tym momencie tak, że brak mi słów, żeby to opisać. I nadal mam ochotę ją zabić i powtarzam - gdyby mąż mnie nie sprowadził na podłogę i nie trzymał, nie siedziałabym w psychiatryku tylko w areszcie śledczym, choć byłaby to zbrodnia w afekcie. Słusznym afekcie.
Nie wiem, jakich słów mogłabym użyć, żeby opisać swój ból. Nie wiem, może leki, które biorę na uspokojenie powodują, że nie potrafię przesłać złości przez wi-fi i sru światłowodami do Ciebie. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się na kota, bo ból po stracie Juniora, Dżeksona i Lucjana jest zbyt duży. Ból związany ze zdradą i zawiedzionym zaufaniem w stosunku do kobiety, która jest moją babcią, również jest ogromny.
Czy naprawdę do wyrażenia emocji muszę użyć emotikonów?
Zresztą, po co się tłumaczę. Niczego to nie zmieni, chłopakom życia nie przywróci. Ból, złość i poczucie winy zostanie.

Krótko i węzlowato:
1. weterynarz - zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popelnienia przestępstwa (zlamal ustawę i to nie jedną); zawiadomienie do Krajowej Izby Weterynaryjnej ( http://www.vetpol.org.pl/ ) ponieważ naruszyl też przepisy o wykonywaniu zawodu
2. babcia - a) zawiadomienie do prokuratury: przestępstwo nr 1 - uśpienie zdrowych zwierząt; przestępstwo nr 2 - bezprawne i niezgodne z wolą wlaściciela zadysponowanie cudzą wlasnością (jakkolwiek glupio to brzmi w stosunku do zwierząt); ponieważ swoim postępowaniem spowodowala u Ciebie rozstrój zdrowia na okres dluższy niż 7 dni (tak brzmi sformulowanie z KK), należy Ci się z mocy przepisów odszkodowanie;
b) sprawa z powództwa cywilnego o zadośćuczynienie za szkody moralne; to trochę kosztuje, ale można się adwokatem umówić na procent od zasądzonej kwoty (zwlaszcza, że do kobiety najwyraźniej nie dociera, że to co zrobila to podlość; nie wiem jak to inaczej nazwać.

Nie chodzi o zemstę, ale o ukaranie. W ramach osobistej zemsty można się nigdy do takiej kreatury nie odezwać i kij z rodzinnymi ukladami.

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob mar 10, 2012 22:38 Re: Zaginione-znalezione koty

Krok 1 mam w planach jak wyjdę ze szpitala. Zdaje się, że do przedawnienia musi upłynąć więcej niż kilka miesięcy od faktycznego przestępstwa, więc jeszcze zdążę. A chcę to zrobić sama.

Co do kroku 2 - zawiadomienie złożyłam na razie na policji, choć nie mam żadnych "fizycznych" dowodów, że koty są moje, poza zdjęciami (no i umową adopcyjną ze schroniska w przypadku Juniorka). Pewnie sprawa zostanie umorzona ze względu na niską szkodliwość i brak znamion przestępstwa (tak mi powiedzieli na komendzie, ale może to grówno prawda?).

Krok 3 - ta kobieta ma 76 lat i żyje z emerytury, nie ma żadnego OC, więc obawiam się, że sąd może nie zasądzić żadnej kwoty ze względu na wiek złoczyńczyni i niskie dochody.

Tak czy inaczej - wszystko musi zaczekać, aż wyjdę ze szpitala.

Boję się tylko, że rzeźnik był na tyle sprytny, że krył sobie du*ę przed zarzutem nieuzasadnionej eutanazji (morderstwa, kurza stopa!) i zwyczajnie może nie mieć tego w dokumentach. Jak napisałam wcześniej, nie padłam na to, żeby rozmowę z nim nagrać, a bez dowodów mogą mu (im) nagwizdać. Były koty - nie ma kotów, nie ma dowodów, nie ma sprawy.
Junior, Lucjan, Dżekson - za Tęczowym Mostem...

groszkowa

 
Posty: 31
Od: Nie lis 08, 2009 21:30
Lokalizacja: Brwinów

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], kocidzwoneczek i 143 gości