Koty na skórki i Hannibal Lecter w piwnicy
Trzy dni po przywiezieniu kotów, z których jeden ( rudy) był bardzo proludzki, mruczący i korzystający z kuwety, dostałam telefon z jednej z krakowskich fundacji. Czy łapałam koty w Kościelisku, bo chyba coś wspominałam, a poszukuje mnie po wszystkich krakowskich organizacjach jeden pan, bo prawdopodobnie przy okazji zwinęłam jego kota, a pan się boi, że ktoś podszywa się pod fundację i łapie koty na skórki

. Czy można podac mój numer? Można.
Pan bardzo sensowny, również on dokarmia koty, dom raczej szybko się nie sprzeda, bo sprawy własnościowe są bardzo skomplikowane, więc koty mają gdzie mieszkać. Znał z opisu wszystkie koty, łacznie z charakterem, niestety nie zabrałam jego kotki ( była wysterylizowana, więc ostatecznie wydałoby się podczas zabiegu

). Za kilka kolejnych dni zadzwonił, że kotka , choć trochę poturbowana, wróciła.
Rudy od początku dziwnie oddychał. Było to widoczne zwłaszcza, gdy leżał na boku; najpierw unosił się brzuszek, co jest typowe, ale później przepona, łopatka i na koniec przednie łapki. I to już normalne nie było. Po osłuchaniu przez weterynarza, została podjęta decyzja o kastracji pod inną narkozą i wprowadzeniu silnego antybiotyku. Decyzja okazała się słuszna, bo po czterech dniach i wizualnie i osłuchowo wszystko wróciło do normy. Kot na wszelki wypadek był u mnie dwa tygodnie. Dziś wrócił do siebie i podobno przy wypuszczaniu z transporterka pobił rekord w biegu na krótki dystans.

Razem z nim wróciła ( też po dwóch tygodniach) czarno-biała spokojna koteczka, która dla odmiany miała tasiemca.
Z tej pierwszej łapanki po tygodniu( tydzień temu) wróciły do siebie dwie kotki. Nie było żadnych komplikacji, a koty były tak zestresowane, że stwierdziłam, że tak będzie dla nich lepiej.
Tydzień temu przywiozłam sobie do podmiany dwa kolejne koty-jedyne dwa, które się pojawiły;burą koteczkę i biało-burego kocurka z różowym noskiem i wyglądem niewiniątka, będącego namacalny uzasadnieniem tezy, że pierwsze wrażenie bywa mylące.
Dziękuję losowi za to , że natchnął mnie i po zabiegu umieściłam koty w osobnych klatkach. Kotka była wystraszona, ale obsługiwalna, natomiast kocurek warczał,pluł i rzucał sie na pręty klatki na sam mój widok. Picie wlewałam mu konewką ( którą bił), jedzenie wrzucałam przez tube po ręcznikach papierowych ( którą...bił

), "barłóg" wymieniłam co kilka dni, wyciagając go przez malutką szparę w klatce prętem zakończony haczkiem ( pręta wyjątkowo nie bił). Oba koty dzisiaj wróciły do siebie (kota po tygodniu, bo miała problemy z wypróżnianiem na tle raczej stresowym).
Hannibala ( który miał dodatkowo zabezpieczone wszystkie zasuwki w klatce drutem) próbowałam dziś przed podróża do domu przełożyc do transporterka. Cóż z tego, skoro przez małe drzwiczki kontenerek nie wszedł do klatki, a dużych bałam się otworzyć, bo kot standardowo pluł, prychał i walił łapą z szybkościa prawdziwego drapieżnika. Zdjęłam więc drzwi od piwnicy i wyniosłam tą uwięzioną furie. Pojechał do siebie jak prawdziwe panisko- w małym kenelu, ale i tak dużym w porównaniu ze zwykłym transporterem. Całą podróż HL zachowywał się jak baranek-nawet nie syknał, więc dodatkowo wyszłam na idiotkę
Zostały mi trzy półroczne podrostki sprzed dwóch tygodni , bo zachorowały, miało nic dzis nie przyjeżdzać, ale przyjechało cos czarno-białego, co siedziało bez ruchu w kartonie na chrupki i darło się w niebogłosy. Dało się podobno złapać rękami, ale po przyjeździe na mnie warczało, więc po doświadczeniach z Hannibalem Lecterem , zostawiłam w kontenerku, dałam jeść, postawiłam na macie grzewczej i jutro idziemy do weta. O ile mozna polegać na mojej diagnozie (postawionej na podstawie spojrzenia na kota przez kratki kontenera

), choruje na to samo, co podrostki.
Niestety nie złapała się kocica podejrzana o ciążę. A było blisko.
cdn