woda mi "wyszła" tydzień temu, w niedzielę... Odkręcam rano - nie leci. TŻ wyleciał na ulicę, bo może jakas awaria, ale nie - wszyscy mają, my nie. No to pięknie - pękła pewno rura między wodomierzem w studzience a domem - jakieś 15 metrów rycia w zamarzniętej glebie... Myślenie mi się włączyło, jakby pękła i się lało - to by chyba ten wodomierz się kręcił, a się nie kręci. TZ z nagrzewnicą latał między piwnicą a studzienką, próbował ogrzać rurę. Poszło. Ale niech mi ktoś powie DLACZEGO zamarzło przy temperaturze -15 stopni, a leciało normalnie wcześniej, gdy na naszym zadupiu było nad ranem -30,5 stopnia???
Anda ma rację. Woda jak zamarza zwiększa swoją objętość i rura pęka. A zaczyna z niej lecieć jak się rozmrozi - logiczne, nie? jak ktoś nie wierzy, to spróbujcie zamknąć w zamrażarce plastikową butelkę z wodą
Madzia, i jak? naprawili? bez wody ciężko, oj ciężko...