
Ja miałem najłatwiejszą robotę – bo w kanale, w cieple. Na głowę mi kapało tylko jak przechodziłem pod włazem.
Na początku sąsiedztwo miałem tylko na górze oraz jakieś 200 metrów dalej – przy następnym włazie. Później zaczęli się schodzić panowie, którzy mieszkają w okolicy włazu, przez który wlazłem. Zamieszkałe są jedynie najbliższe okolice włazów, pomiędzy włazami są tereny niczyje, w tym "toalety" – tam jest nieprzyjemnie.
Panowie opowiedzieli, że kiedyś mieszkali ze szczurami – były wszędzie, łaziły po nich. I wtedy sprowadzili kotkę. Niestety – sprowadzili też kocura (choć to nie jest pewne, bo kotka była wychodząca – potrafiła ponoć sama wychodzić po stalowej drabince).
No i koty oczywiście się rozmnożyły. Tylko matka wychodziła – następne pokolenie nawet gdy człowiek przenosił na zewnątrz, to wskakiwało do kanałów.
Panowie mówią, że matka sama sobie by dała radę ze szczurami. Ale chyba nie całkiem, skoro szczury jeszcze były, gdy pojawiły się dzieci. Jeden kocurek został pogryziony przez szczury, potem pogryzł panów z kanału – "dostali jakichś parchów". Kotka wynieśli na powierzchnię i po jakimś czasie znaleźli nieżywego.
Kocury walczą czasem między sobą – o jedzenie. Teren mają bardzo rozległy, ale tylko na długości.
Kotów w kanale jest – wg różnych relacji – od 11 do 18.
Pan, który mówił, że jest w kanałach od niedawna („nie tak długo jak inni” – co oznacza tylko, że krócej niż 15 lat, bo ile dokładnie, nie wiadomo; a ma 73 lata…), mówi, że za jego czasów umarło w kanałach 6 osób.
SPEC (bo to są kanały ciepłownicze) ponoć tam czasem sprząta. Podobno nawet w najgorsze mrozy nie było w kanałach temperatur ujemnych.
Panowie chętnie współpracują – powiedzieli, że koty nie były karmione (nie wiem jak lokatorzy okolic innych włazów). Przychylnie są nastawieni do akcji łapania. Pomóc nie mogą, bo kotów nie da się złapać w ręce – gryzą.
Wszystko powyższe, co pochodzi z relacji panów z kanału, nie jest niestety pewne, bo każdy miał troszkę inną wersję.
Wielkie brawa dla tajdzi za tak sprawne zorganizowanie łapanki! I za wytrwałe stanie na mrozie, wietrze i deszczu – nie chciała odejść od kanału, by nie zostawiać mnie samego.
Nie wiem też, jak to robili (z tajemniczym Panem), że tak sprawnie przekładali koty z klatek-łapek do transporterków. Ja miałem wszystko podane na tacy, tylko ustawiałem klatki.
Czekam teraz na następną akcję.
Edit: literówki