Witamy wszystkich serdecznie - ja i Narcyz, 1,5 roczny neva masquarde
Historia naszej znajomości narazie jest na razie krótka

. Poprzedni właściciel Narcyza musiał oddać go w dobre ręce z powodów osobistych. W moim odczuciu powód był istotny, a decyzja bardzo trudna i bolesna, podjęta z myślą przede wszystkim o dobru kota. Wszystko przebiegło bardzo "poprawnie" jeśli tak to mogę ująć, na tą chwilę w dalszym ciągu mamy kontakt mailowy i telefoniczny. W końcu nadszedł upragniony dzień i Narcyz pojawił się w naszym domu. Popłakał chwilkę, dał się dotknąć ale był bardzo wystraszony. Choć ręce pchały się do głaskania zgodnie z wyczytanymi wcześniej na forum radami

zostawiliśmy go w spokoju. Szybciutko schował się pod wannę i tyle go widzieliśmy. Bałam się że ze stresu nie będzie jadł, ale rano czekała na mnie miła niepodzianka - puste miski i "pełna" kuweta. Kolejny dzień spędził na przemykaniu między "podwanną", "podszafą" i "podwersalką". Miłe zaskoczenie spotkało nas wieczorem - w końcu wyszedł przeciągnąć się na środku pokoju i nagle... wystawił brzusio do głaskania

Chwila na zachwyty potrwała dokładnie 2 minuty, po czym Narcyz czmychnął znów pod szafę. I tak przez cały tydzień. W dzień sen a wieczorem chwila na głaski i zachwyty. Z każdym kolejnym dniem minuta dłużej

No i buszowanie w nocy - co by poznać domek bez tych kręcących się wszędzie Dużych i jednego Małego (nasz 4-letni synek). Kolejny tydzień przyniósł wiele dobrego. Udało mi się go troszkę przyzwyczaić do mojej obecności. Wcześniej miał w zwyczaju buczeć gdy podeszłam do niego (lub obok), kiedy akurat nie do końca sobie tego życzył. Gdy chował się na półce za wersalką, siadałam na podłodze (odległość jaka nas dzieliła wtedy to ok 50 cm) i stopniowo wyciągałam do niego rękę. Co 10 minut przesuwałam ją bliżej niego. Aż w końcu położyłam dłoń na jego grzbiecie i tak trzymałam, narazie bez głaskania. Początkowo było fuczenie, syczenie, buczenie i inne historie, ale w końcu zaakceptował ten fakt. Kilka takich sesji i buczenie się skończyło. Narcyz zaczął w miarę swobodnie poruszać się po mieszkaniu. Wskakuje na kanapę gdy się go zaprosi, oczywiście gdy ma na to akurat ochotę i gdy jest na niej wystarczająco dużo miejsca

włącza wtedy traktorek no i się zaczyna: głaskanie, mizianie, czochranie, drapanie

Czasami zdarzy mu się przyjść na zawołanie. Zaczął też gadać, tylko czasami nie wiem co chce mi powiedzieć. Nigdy nie miałam rozmawiającego kota i jego miauczenie odbieram jako informacje o tym, że coś jest nie tak. Wiem już kiedy "miau" oznacza, żeby dosypać chrupek a kiedy "witaj". Ale w pozostałych przypadkach mam wrażenie, że Narcyz prawi mi jakieś wyrzuty

No i nadal jest BARDZO płochliwy. Każdy gwałtowniejszy ruch z naszej strony - wstanie z krzesła, kanapy, podniesienie czegoś a nawet wyciągnięcie ręki skutkuje zniknięciem kota w ekspresowym tempie. Ciężko jest nawet normalnie przejść koło niego, od razu uskakuje, chowa się. Dzieje się tak nawet jeśli sekundę wcześniej leżał z wywalonym brzuchem do góry. Nie za bardzo wychodzi mu jeszcze bawienie się. Piłki i inne samodzielne zabawki w ogóle go nie interesują. Jedynie plusowa myszka na sznurku wprawiona przeze mnie w ruch, wzbudzała jego zainteresowanie, do momentu kiedy odgryzł i chyba połknął jej ucho (czym przyprawił mnie prawie o zawał serca, kilka nieprzespanych nocy i dodatkowe prace wykopaliskowe w kuwecie - minął ponad tydzień ale niczego nie znalazłam). No i tak to wygląda

Są postępy, ale troszkę mnie martwi to wszystko. Serce się kroi z żalu kiedy po raz kolejny widzę te wystraszone błękitne oczy i ogon znikający pod "czymś". Wiedziałam, że będzie trudno, przygotowywaliśmy się do tego. Nie przewidziałam tylko sytuacji, w której kot z jednej strony zachowuje się jakby już wszystko było dobrze, a dosłownie za sekundę zmienia znowu w wystraszonego dzikuska. Jakie są Wasze doświadczenie w takich sytuacjach? Co mogę zrobić, żeby te wszystkie jego lęki w końcu się wyciszyły? Bardzo proszę o rady i wparcie
