Rudzielec mieszka z moimi rodzicami. Na szczęście jest zdrowy. Dalej jest "moim" kotem, ale mieszkania w bloku bez możliwości wychodzenia odmówił stanowczo. Nie sądziłam, że będę mieć kota przed zamieszkaniem we własnym domu ale stało się...
Wczoraj zadzwonił kolega, że od świąt mu się pod domem kręci obcy kot. Wystawiał mu jedzenie, ale do domu nie mógł wziąć - ma 4 swoje.
Niewiele myśląc "zmusiłam" męża do zabrania kota do domu... "Zmusiłam" bo On nie lubi kotów! Nikt nie wiedział nawet jak kot wygląda, bo się chował między tujami i wychodził tylko do miski jak nikogo nie było. Nie wiadomo było w jakim jest stanie, w jakim wieku i jakiej płci. A ja głupia mówię "BIORĘ".
I tak oto mam. Kotkę. Na oko jakieś 4 miesiące ma, ale mogę się mylić. Jest śliczna, bura z białym. Wczoraj była wojna podczas łapania, wojna podczas transportu, ale w domu - anioł nie kot. Zjadła, po pół godzinie było mruczenie, po godzinie barankuje. w nocy kupa i sioo do kuwety, a dziś od rana wielka miłość.
Wprawdzie ucieka na każdy głośniejszy dźwięk - czy to trzaśnięcie drzwi, czy zawijanie kanapek w folię aluminiową albo jak ktoś się gwałtownie ruszy, ale nawet mój TŻ powiedział przed wyjściem, że jak nie będzie w nocy miałkolić, wchodzić na stoły, blaty itp itd to może zostanie na stałe

Kotka dostała na imię Mućka - pomysł mojego męża

Powiedzcie mi tylko jak przetransportować Mućkę do weta bez transportera (który został z Rudym u rodziców). Kupa była nie ładna, poza tym mała trochę kicha. Do weta mam jakieś 100m ale boję się trochę nieść ją luzem na rękach...
Nie chwal dnia przed zachodem słońca i kota zanim ci narobi na kanapę... ja wysyłam posta a Mućka się ustawia do sikania na fotelu. hmmm