Dziewczyny, jestem na chwilę, bo- napiszę tak po chlopsku, po zawodziańsku- padam na pysk .
Wiem, że czekacie na wieści.
Otóż pomaleńku, ale do przodu.
Noc spędziliśmy razem- Okruś na swoich deskach, ja w zimnej kuchni przy lampce.
Tak koło 2 w nocy usłyszałam szelest za oknem.
No i problem- co zrobić, poczekać, czy wyjść?
Wylazłam.
Okruszek przypadł do ziemi pod krzaczkiem i patrzył.
Bałam sie ruszyć z progu, no to zaczęłam mu " aleksować ", " okruszkować ", " kochaniować ".
Okruszek niewiele mysląc smyrnął po parapecie na duży ogródek na swoje deski.
Po pół godzinie wylazłam znowu, zabrać miseczkę i wsypać jedzonko.
Siedział sobie przy deskach, a u góry zakochana Zosia.
Zośka mało myśląc przylazła, Okruś z powrotem na deski, ale już bliżej, skąd prowadził obserwacje.
Potrząsnęłam miseczką, suche zagrzechotało, Okruś uszu nastawił.
No to sobie odeszłam na bezpieczną odległość.
Aleksander- imię " Okruszek " podobno było za długie dla kota - wylazł z desek i zabrał się do jedzenia.
Generalnie sprawa przedstawia sie tak: nie po mojej myśli idzie to dokocenie, trochę inaczej miało to wyglądać, ale- że sie tak brzydko wyrażę- głupich podobno nie sieją.
Na początku chciałam go spod tych desek wywlec, ale skoro facecik nigdzie nie idzie, i pomalutku zapuszcza sie coraz bliżej, to nie będe go targać na siłę.
Problem też pewnie w tym, że pani J. zapodała mu wczoraj oszołoma na podróż, więc on był jeszcze pod wpływem, potem jak wytrzeźwiał, to musiał być kompletnie zdezorientowany, te deski to taki jego azyl...
Puś odkrył kolegę i popatrywał, ale z ciekawością i przyjaźnie, żadnych fuków nie było.
Stwierdzam, że mam mądre koty.
W tej chwili Okruś zakamuflował sie w dechach i śpi.
Zaraz wstaje Roksana, więc ona przejmie pałeczkę obserwacyjną, ja muszę choć na dwie godzinki do łóżka .
Jeszcze tylko bazarek zrobię, bo obiecałam Milusiowi...
Przepraszam, wpis przekopiowałam ze swojego wątku, wybaczcie mi proszę, ale naprawdę ledwie widzę na oczy...